Arkadiusz Mularczyk wyciągnął asa z rękawa. Niespodziewanie ogłosił, że dwóch sędziów Trybunału - Adam Jamróz i Marian Grzybowski - było zarejestrowanych jako kontakty operacyjne SB. Swoją wiedzę oparł na oświadczeniach lustracyjnych sędziów TK, które dostał z w środę i czwartek rano. Na tej podstawie poprosił o wyłączenie ich ze składu orzekającego i odroczenie rozprawy. Natychmiast pojawiły się oskarżenia o "szukanie haków" i służalczą rolę IPN względem PiS. Bo jak to jest możliwe, że dokumenty znalazły się w ciągu kilku godzin? - Nie dziwi mnie, że teczki sędziów tak szybko się znalazły, bo toczy się proces, który ma zasadnicze znaczenie dla czystości życia politycznego w Polsce - oświadczył w Sejmie marszałek Ludwik Dorn. "ŻW" postanowiło więc sprawdzić, czy zgodnie z jego słowami każdy może liczyć w IPN na takie względy. Złożyło wnioski o dostęp do akt czterech osób: szefa Radia Maryja o. Tadeusza Rydzyka oraz trzech posłów PiS - Henryka Kowalczyka, Tomasza Latosa i Andrzeja Walkowiaka. - List z informacją o kwerendzie? Myślę, że jak najszybciej. Sądzę, że taka informacja może napłynąć po miesiącu - usłyszał dziennikarz "ŻW" w okienku. - Informacja o poszukiwaniach dopiero po miesiącu?! To ile czasu będziemy czekać na akta? Kilka miesięcy? - dopytywało "ŻW". - Nie wiem, nie mam pojęcia. (...) Zasoby IPN znajdują się w całej Polsce... - Ale przecież sędzia Jamróz pracował w Białymstoku, a poseł Mularczyk uzyskał materiały o nim błyskawicznie, w ciągu doby! - postanowiliśmy nie odpuszczać. - Mmmm... Nie będę tego komentować - odpowiedziała "ŻW" pracownica IPN.