Henryk Martenka: W prosektorium najprzyjemniej jest nad ranem
Kampania wyborcza, tocząca się z wdziękiem kamiennej lawiny, poza swym głównym nurtem, oglądanym na billboardach, w sądach i podczas telewizyjnych konferencji prasowych prokuratorów z Ministerstwa Sprawiedliwości, rozgrywa się też na poboczach.
Rwący potok głazów odrzuca bowiem daleko na boki to, co pasożytuje, do niczego nie pasuje i nie ma źródła energii, by samodzielnie przeć do przodu. Na poboczu odrzucone kamienie przestają się toczyć, choć niektóre zaczynają toczyć autonomiczne życie. Całkiem bujne życie, pełne emocji. Tyle tylko, że nikomu niepotrzebne.
Komu potrzebne jest apolityczne Radio Maryja? Deklarujące, że nie włącza się w kampanię wyborczą, bo ktoś oczytany przypomniał Rydzykowi, żeby zostawił co cesarskie cesarzowi. Ale jeśli miłujący prawdę redemptoryści mówią, że nie będą agitować, to znaczy, że mówią. Natychmiast po deklaracji apolityczności zaczęto na falach Maryi ostentacyjnie namawiać do głosowania na PiS. Burzą się co mądrzejsi biskupi, milkną mniej odważni. "Zamykam telewizor" - użalił się metropolita Warszawy Nycz. "To mi wychodzi najlepiej". Arcybiskup myje ręce. Odwraca się od wiarołomnego duchownego z Torunia. Zamyka oczy, by ten zniknął. To lekcja Wałęsy. "Zbij pan termometr, nie będziesz miał temperatury". Przypadek Radia Maryja i sprawa spotu reklamowego Platformy Obywatelskiej, który zawiera filmik z Rydzykiem i jego głos lżący Marię Kaczyńską, jest również przypadkiem z pobocza głównego nurtu polityki polskiej. Tym bardziej że padł Rydzyk ofiarą bomby-pułapki, sprowadzając poziom dyskursu, jaki stosowany jest w dyskusjach politycznych w jego Radiu, do poziomu jarmarku. Dęte oświadczenie ojca Manipulatora, wzywające dziś Platformę do przeprosin, budzi uczucie jedynie politowania. Kto manipulacją walczy, od manipulacji ginie...
Po drugiej stronie nurtu, na przeciwległym poboczu, toczą walkę o życie resztki po lewicy. Tej jedynej, prawdziwie czerwonej, nie zblatowanej z różowym Onyszkiewiczem czy sprzedajnym Borowskim. Gazety w ostatnich dniach wypełniły się - niczym kleszcze krwią grzybiarza - tekstami o wstrząsającym akcie samoobrony Leszka Millera. Ale czy jest w ogóle o kim pisać? Zastanowił się kto nad tym? Obserwatorzy pobocza polskiej polityki śledzą jednak takie przypadki, podejrzewając, że mogą zrodzić one zjawisko szersze. Tym bardziej że konająca partia Leppera, by złapać jeszcze jeden łyk życiodajnego tlenu, jest w stanie umieścić na "jedynkach" (nie ma tam chętnych nawet na 1. miejsca na listach wyborczych!) i Oleksego, i Pęczaka, i Czarzastego, i Dyducha, sekretarza nad sekretarze. Ha! Nawet Rywina może wprowadzić do Senatu. A dlaczego nie? Wszystko, co wyciągnie Samoobronę z dołu po kartoflach, jest na wagę życia... A na wrażliwych społecznie towarzyszach z prawdziwej lewicy zawsze można polegać! Na poboczu kwitnie więc bujne życie... "W prosektorium najprzyjemniej jest nad ranem" - proroczo śpiewał Maciej Zembaty.
W rwetesie kampanii zwykły wyborca traci z oczu cele strategiczne. Mało kto mówi o konkretach. Zewsząd słychać tylko: "Łapać złodzieja!". Kampania to wiec, to z Aurory wystrzał, wbita szpila w przeciwnika, celny bon mot, który zaboli jak kopniak. Bohaterka głębokiego, politycznego pobocza, Nelly Rokitowa, wszechobecna ostatnio w mediach doradczyni prezydenta do spraw żeńskich, nie powiedziała dotąd nic konkretnego, co wiązałoby się z jej nową posadą. Nawet nie wiadomo, czy ma coś mądrego na ten temat do powiedzenia. Poza tym, że chce... W radiu Zet jakaś wiejska kobieta, zapytana, co pani z Krakowa mogłaby dla niej zrobić, zaśmiała się i powiada: - Niech ona już nic dla nas nie robi. Niech nam tylko żyć dadzą...
Nelly jest pełną entuzjazmu, nie najmłodszą damą, ciągle jeszcze wzbudzającą sympatię swoją oryginalnością w mowie, uczynku i ubraniu. Ale budzi też niepokój fakt, że zamiast ogłosić ważny babski manifest, odnieść się do jakiejś ważnej społecznie kwestii damsko-damskiej, Nelly od razu zapisała się na listy wyborcze PiS-u i zdecydowała, że wystartuje w wyborach, tuż za plecami Jarosława Kaczyńskiego. Jan Maria zaś, w tym samym czasie, w królewskim Krakowie, łypie znad okularów i trze rogami o futrynę. Może go tylko poroże swędzi, a może Jan Maria się wreszcie zezłościł? Że taki z niego łoś.
henryk.martenka@angora.com.pl