"FAZ" informuje o doniesieniach piątkowej "Gazety Wyborczej", która ujawniła, że obecny na wieży kontroli lotów w Smoleńsku płk gwardii Nikołaj Krasnokutski dzwonił do przełożonych, by dostać zgodę na zamknięcie lotniska. Rozmówcy z Moskwy uważali jednak, że Polakom, mimo fatalnych warunków, należy pozwolić lądować, bo "może im się uda". "Jeśli taka rozmowa faktycznie miała miejsce, wyraźnie wskazywałaby na współodpowiedzialność rosyjskich władz. Wyjaśniłaby również, dlaczego Rosja po początkowej demonstracyjnej otwartości i gotowości do współpracy w śledztwie ostatnio - zdaniem Polaków - coraz bardziej skąpi materiałów dowodowych" - pisze niemiecka gazeta. Jak dodaje, już wcześniej Moskwa odmawiała podania informacji, kto oprócz dwóch kontrolerów lotów był trzecią odpowiedzialną osobą w wieży. "To wszystko zauważalnie zakłóciło atmosferę między Moskwą a Warszawą. Po tym, gdy pełne współczucia gesty okazane po katastrofie przez rosyjskich przywódców przyjęto w Polsce z dużym wzruszeniem, od pewnego czasu pole to znów opanowały zarzuty" - ocenia "FAZ". "Jednocześnie umacnia się obraz zbiorowej ucieczki od odpowiedzialności w minutach przed tragedią" - dodaje dziennik. Jak pisze, "strona rosyjska nie wzięła na siebie decyzji o zamknięciu lotniska - być może, aby uniknąć dyplomatycznych komplikacji". "Ale także na pokładzie samolotu nikt nie chciał podjąć decyzji, która przypuszczalnie nie podobałaby się prezydentowi (Kaczyńskiemu)" - dodaje "FAZ". Zdaniem korespondenta dziennika, presja, pod jaką byli piloci, daje się zmierzyć tym, że w ostatnich minutach w kokpicie pojawił się sam dowódca polskiego lotnictwa generał Andrzej Błasik - pomimo wyraźnie niedopuszczalnych warunków nie dał polecenia, by przerwać podejście do lądowania. Piątkowa "Gazeta Wyborcza" napisała, że w wieży kontroli lotów poza kontrolerem lotów Pawłem Plusinem i jego pomocnikiem przebywał także płk gwardii Nikołaj Krasnokutski, wcześniej dowodzący 103. Gwardyjskim Krasnosielskim Pułkiem Wojskowego Transportu Lotniczego na lotnisku w Smoleńsku, który był tam także 7 kwietnia. Według gazety, wbrew procedurom to on przejął inicjatywę w wieży i dzwonił do przełożonych w Twerze i do dowództwa wojsk lotniczych w Moskwie, by dostać zgodę na wydanie zakazu lądowania (zamknięcie lotniska). Rozmówcy z Moskwy uważali jednak, że Polakom, mimo fatalnych warunków, należy pozwolić lądować, bo "może im się uda"; gazeta napisała, że Moskwa bała się dyplomatycznego skandalu, gdyby Lech Kaczyński, już spóźniony na uroczystości w Katyniu, nie mógł lądować.