Do kwietnia tego roku preparat ten był objęty tzw. ceną urzędową co oznaczało, że ani producent ani hurtownik, ani aptekarz nie mógł go sprzedać powyżej wyznaczonej przez ministra finansów ceny. W kwietniu sytuacja się jednak zmieniła. Cena preparatu wzrosła. Zdecydował o tym jedyny w kraju producent tego leku - warszawska Polfa. Powód? Po rewizji listy leków refundowanych, dokonanych przez Ministerstwo Zdrowia, disulfiram się na niej nie pojawił, a to oznacza, że w jego przypadku nie obowiązuje już cena urzędowa. Producent podniósł zatem cenę leku o około 5 złotych za opakowanie. Podwyżkę tłumaczy jego kosztowną produkcją. Dlaczego minister zdrowia nie umieścił więc na swojej liście leków refundowanych disulfiramu i skazał tym samym wcale niemałą rzeszę leczących się w Polsce alkoholików na dyktat jedynego w kraju producenta tego potrzebnego do leczenia preparatu? Nie sposób uzyskać odpowiedzi na to pytanie w Ministerstwie Zdrowia. Jego rzeczniczka jest niezwykle zajęta, nieoficjalnie zaś tę decyzję w ministerstwie komentują stwierdzeniem "krótkiej kołdry", czyli: że z powodu ogólnej sytuacji w służbie zdrowia trzeba było z czegoś zrezygnować na rzecz np. leków ratujących życie ludzkie. W takiej sytuacji, kiedy nie można liczyć na żadną rekompensatę z budżetu, nasz krajowy monopolista produkujący disulfiram podniósł cenę leku, bo jego produkcja jest niezwykle kosztowna. A sam lek jest specyficzny - ponieważ wszczepia się go pod skórę pacjenta, musi być jałowy. - Trzeba było wiele zainwestować w specjalną linię produkcyjną, stąd też podwyżka w skali producenta jest właściwie symboliczna, bo co to za zysk przy rocznej produkcji około 50 tysięcy opakowań rocznie. Daje to około 250 tysięcy zł przy rocznych dochodach 300 milionów zł - tłumaczy Zdzisław Mroczek, szef działu produkcji i rozwoju warszawskiej Polfy. Mimo "braku zysku" krajowy monopolista na razie nie wycofa się z produkcji disulfiramu z tzw. wzglądów społecznych - potrzebują go pacjenci. Ale w przyszłości wykluczyć tego nie można. Nie z powodów ekonomicznych, a z powodów technicznych. - Po przystąpieniu do Unii Europejskiej utrzymanie tej technologii będzie niemożliwe ze względu na wymagania, jakie są stawiane tego rodzaju produkcji. Właśnie ze względu na te przepisy, preparat nie będzie mógł być w przyszłości wytwarzany - dodaje Mroczek. Inna sprawa, że ta metoda leczenia jest po prostu barbarzyńska - polega na zatruwaniu pacjenta. Np. w Stanach Zjednoczonych w ogóle nie jest stosowana. Stawia się na psychoterapię, ale to metoda dłuższa i znacznie kosztowniejsza, więc nas na nią nie stać. Ale co pozostanie, jeśli preparat zginie z rynku? Pozostaje jeszcze anticol w postaci tabletek do łykania, który też jest produkowany przez warszawską Polfę i on też nie znalazł się na liście leków refundowanych.