Platforma przygotowuje się do finałowej rozgrywki, czyli do zaplanowanej na koniec września drugiej części zjazdu krajowego partii. Zostaną tam przegłosowane propozycje Tuska dotyczące nowego kształtu władz partii. Właśnie tym zmianom przeciwstawia się Schetyna. Przed wakacjami rzucił propozycję, aby zarząd partii składał się z 35 osób. W jego skład z urzędu mają wchodzić wszyscy szefowie regionów. Schetyna - kierujący bezpośrednio partią jako sekretarz generalny - sprzeciwił się temu, argumentując, że tak duży zarząd będzie miał kłopot z quorum. A wtedy decyzje za zarząd będzie podejmował przewodniczący, czyli Tusk. Jak pisze "Rzeczpospolita", premier ograł Schetynę. Wizja wejścia do zarządu tak spodobała się partyjnym baronom, że w większości przeszli na stronę Tuska. Schetyna o tym wie, więc dziś nie walczy z ideą wpuszczenia szefów regionów do zarządu. Twierdzi jedynie, że zamiast 35 osób powinno w nim zasiadać o dziesięć mniej. Wpuszczenie szefów regionów do zarządu zmieni logikę stosunków wewnątrz Platformy. Z jednej strony baronowie będą mieli dostęp do ucha premiera bez żadnych pośredników, z drugiej strony premier odzyska kontakt z wieloma działaczami. Od czasu afery hazardowej, czyli wypędzenia kilku prominentnych postaci z Kancelarii Premiera i rządu, w najbliższym otoczeniu Tuska jedynym członkiem PO jest rzecznik Paweł Graś. Stąd pojawiają się pogłoski o "namaszczeniu" przez Tuska osób, które w jego imieniu i lojalnie byłyby jego przedstawicielami w klubie parlamentarnym. Słychać np. o wyekspediowaniu Grasia do klubu. Albo o wyznaczeniu Sławomira Nowaka na nowego sekretarza generalnego partii (w miejsce Schetyny). Więcej na ten temat - w dzisiejszej "Rzeczpospolitej".