Czy wybijemy się na normalność
Żeby Polska była Polską, potrzebna jest nie tylko niepodległość ale i normalne elity władzy. Jakie są te elity, każdy widzi, a większość chyba zdaje sobie sprawę, że nasze państwo - tak jak ryba - gnije od głowy.
Gorzkie słowa o Polakach - wspaniałym narodzie i tragicznym społeczeństwie - wypowiedział Norwid dawno temu. Z pozoru miał rację; mało który naród potrafi z taką determinacją wybijać się na niepodległość a równocześnie tak beznadziejnie nie potrafi integrować się we własnym państwie. Dlaczego w III RP ta niemoc jest tak wyrazista?
Z pewnością nie z powodu jakiegoś mentalnego defektu Polaków, ale w wyniku głupoty politycznej rządzących i prywaty możnych. Te czynniki przez całe wieki miały wielki wpływ na losy naszego narodu.
Norwid mógł oceniać jedynie zachowanie środowisk, które z bliska obserwował: tzw. senatorskie głowy i magnatów, którzy stawali się stronnikami zaborców oraz tych wszystkich, którzy za przywileje i ochłapy z wielkopańskich stołów stawali się stronnikami owych stronników. Politycy III RP do tej niechlubnej tradycji nawiązują. Różnica jest tylko taka, że podziały w większym stopniu dotyczą kwestii gospodarczych.
Znaczna część naszego społeczeństwa rezygnuje z samodzielnego myślenia i garnie się do obozów partyjnych niczym szaraczkowa szlachta do książęcych dworów.
Te obozy - z natury antypaństwowe - stawiają interesy grupowe i partyjne ponad interesami państwa. Tegoroczne obchody najważniejszych rocznic w naszej współczesnej historii dobitnie to potwierdziły.
Uroczystości państwowe, które powinny służyć integracji społeczeństwa przypominały pikniki polityczne, na których elity partyjne indoktrynują wyborców, udzielając im lekcji historii, którą sami znają dość pobieżnie.
Więcej rozwagi
Wybić się na normalność z taką klasą polityczną będzie bardzo trudno. Na dodatek nie mamy mężów stanu pokroju Paderewskiego i Piłsudskiego, których słowa trafiały do serc i umysłów rodaków a ich płomienny, szczery patriotyzm budził szacunek.
Niestety, ostra walka polityczna w III RP sprawia, że nawet prezydent używa słów, które skwapliwie wykorzystuje putinowska propaganda. Sugestia polskiego prezydenta, jakoby zbrodnia katyńska była aktem zemsty Stalina za straty sowieckie w wojnie 1919-1920, to woda na kremlowski młyn.
Świat, którego nie interesuje polska historia, może pomyśleć, że jeśli zemsta była tak okrutna to naszych win musiało być dużo - nie tylko zajęcie Zaolzia. Nikt nie powinien mieć wątpliwości, że cel bolszewików był znacznie większy; chodziło o trwałe zniszczenie polskiej państwowości, czyli nawiązanie do polityki carów.
Mordując kwiat polskiej patriotycznej inteligencji, Stalin tworzył warunki do budowy PRL, jako nowej wersji kraju nadwiślańskiego. A Putin też chce mieć wokół Rosji właśnie takie kraje. Także premier przysłużył się Putinowi, stwierdzając, że radzieccy żołnierze w 1945 roku nie mogli dać nam wolności, bo sami jej nie mieli.
Akurat w to właśnie wierzą miliony rosyjskich kombatantów i pamiętają, że tak dużo wolności jak wtedy nie mieli ani wcześniej, ani później. Niestety, ludność krajów wyzwalanych z niemieckiej okupacji, ten nadmiar wolności, jaką Stalin dał wówczas czerwonoarmiejcom, bardzo źle wspomina.
Putin tym razem chętnie przyjechał do Polski, ale nie dlatego, że bardziej lubi Tuska niż Kaczyńskich, lecz po to, aby ich bardziej poróżnić, co mu się nie udało. Daleko ważniejsza dla niego jest jednak - w sytuacji, gdy Rosja przeżywa głęboki kryzys, dochody z eksportu ropy i gazu gwałtownie maleją, zaś Polska znajduje możliwości alternatywnych dostaw energii - poprawa stosunków gospodarczych z naszym krajem.
Po prostu musiał przyjechać, bo straszenie Polaków zakręceniem kurków przestało działać. A dlaczego nie przyjechał na Westerplatte Gordon Brown? Bo musiał w tym czasie umizgać się do Kadafiego i jego syna, aby pomóc brytyjskim firmom w uzyskaniu lukratywnych kontraktów na eksploatację pól naftowych w Libii i wytłumaczyć Amerykanom, dlaczego akurat w tym czasie Wielka Brytania uwolniła libijskiego terrorystę, sprawcę największej w historii katastrofy lotniczej (w Locerbie zginęło 270 pasażerów, w tym 189 Amerykanów).
Brown robi więc to samo co robił Churchill, dba przede wszystkim o brytyjskie interesy i nie przejmuje się naszymi problemami. Gdyby nasi politycy-krasomówcy, ciągle rozprawiający o dumie i honorze naszego narodu śledzili równocześnie poczynania obcych polityków i wyciągali z tego wnioski, mogliby zrobić krok w stronę normalności naszego państwa.
Cała prawda i tylko prawda
Odgrzewanie narodowych waśni może służyć jedynie ożywieniu ksenofobii i kompleksów, którymi polskie społeczeństwo zostało zainfekowane dawno temu przez stronników zaborców a później przez polityków mocno wierzących w sojusze wojskowe i układy o nieagresji. Warto pamiętać, że Piłsudski w sojusze i układy nie wierzył a najbliższym współpracownikom stale powtarzał, że musimy liczyć na siebie i uprzedzać działania wrogów.
W czasie ostatnich obchodów rocznicy Września '39 młodzi obywatele Europy mogli usłyszeć opinie, że gdyby nie pakt Ribbentrop-Mołotow nie byłoby wojny i że to Stalin chciał jej bardziej niż Hitler.
Młodzi Amerykanie natomiast mogli zapoznać się z poglądem P.J. Buchanana, doradcy trzech byłych prezydentów USA, że Hitler w ogóle nie chciał wojny, ale wojna wybuchła, bo Polska nie oddała Gdańska.
Młodzi Polacy powinni zatem dobrze znać całą prawdę o tamtych czasach. Nie możemy retuszować historii XX wieku w celu wzmocnienia naszej integracji z Europą. W każdą rocznicę wybuchu wojny politycy mają obowiązek mówić nie tylko o zbrodniach agresorów, ale także o zdradzie sojuszników i głupocie politycznej alianckich przywódców, dzięki której Stalin przekształcił biedny i zacofany Związek Radziecki w militarną potęgę, przez długie lata straszącą świat wojną nuklearną.
Jeśli często i głośno będziemy przypominać, że stało się tak w wyniku pokojowych porozumień zawieranych kolejno w Monachium, Teheranie i w Jałcie, to być może skłonimy przywódców Zachodu do ostrożniejszego układania się z Rosją Putina.