"Brudne serca". Historia nieprawdopodobna. Konkurs!
Wstrząsająca, szokująca, pełna łez i cierpienia - taka - według osób, które ją przeczytały - jest książka Anny Kłys "Brudne serca. Jak zafałszowaliśmy historię chłopców z lasu i ubeków". Jeśli chcesz ją przeczytać i wyrobić sobie zdanie na jej temat, weź udział w naszym konkursie. Zapraszamy!
Fragmenty:
Pewnego dnia postanowiłam odszukać człowieka, który zniknął sześćdziesiąt cztery lata temu. Dlaczego akurat jego? W jedynym istniejącym wspomnieniu dnia jego śmierci opisany został jako niezwykle odporny psychicznie, zupełnie pogodzony ze śmiercią. To zawsze wydawało mi się dziwne w opisach niezłomnych, bohaterskich i honorowych. Stali na baczność przed plutonem egzekucyjnym, jeśli mrużyli oczy - to od słońca, nigdy od łez. A przecież teraz takich ludzi nie ma. Każdy chce żyć, nikt nie chce cierpieć. Czy to możliwe, że tak bardzo zmieniliśmy się przez kilkadziesiąt lat? Skoro emocjonalnie nie różnimy się szczególnie od naszych przodków sprzed tysięcy lat?
A właściwie, to chciałam odnaleźć świat, którego istnienie przeczuwałam, ale który przetrwał jako karykatura samego siebie. Raz w wersji witanych spontanicznie kwiatami czerwonoarmistów, raz z oddziałami niepodległych partyzantów, odzianych w panterki i bezszelestnie przemierzających polskie lasy.
Ci, którzy byli dorośli w tamtym czasie, od dawna już nie żyją, ci, którzy byli dziećmi, pamiętają to, co ktoś chciał, by zapamiętali. Wymarzona sytuacja dla kreatywnych historyków, płodnych dziennikarzy, zdeterminowanych polityków. Jak mamy czuć wspólną odpowiedzialność za każdy kawałek gruntu pod nogami, nienawidząc się wzajemnie bardziej niż potencjalnego "wroga zewnętrznego"?
Skoro wszyscy żyjemy w kraju, w którym, tak jak w starym dowcipie, autobusy są szersze niż dłuższe, bo wszyscy chcą jechać koło pana kierowcy, to cholernie trudno zacząć mówić, że przecież to niemożliwe: żeby wszyscy byli w AK, że w Wehrmachcie służył tylko jeden dziadek, a nie ćwierć miliona dziadków, że wszyscy pomagali swoim sąsiadom - wysiedlanym, wypędzanym i wywożonym w jedną stronę, że nikt nie brał tego, co do niego nie należało, że radość rozsadzała serca z powodu odzyskania pradawnych ziem piastowskich i zostawienia bratniemu krajowi Białorusi Zachodniej. Że od 1945 donosy na sąsiadów, kolegów, uczniów, petentów czy przełożonych pisali rodacy - nie wyszkoleni szpiedzy sowieccy.
Ale nigdy, nawet przez sekundę, nie podejrzewałam, dokąd zaprowadzi mnie ta wycieczka w przeszłość.
I nie przypuszczałam, że granica między "nami" a "onymi" jest tak wątła...
-----
"Skazani na karę śmierci przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Poznaniu 1946-1955".
Seria: Studia i materiały;
Wydawca: Instytut Pamięci Narodowej;
Rok: 2006; redakcja W. Handke i R. Leśkiewicz.
'Ze wstępu: (...) podjęto próbę ustalenia pełnej listy ofiar tego zbrodniczego systemu (...) skazanych na karę śmierci za przestępstwa antypaństwowe (...) żołnierzy podziemia zbrojnego i działaczy podziemnej konspiracji politycznej. (...) W roli oprawcy strzelającego w tył głowy, wystąpił zwyrodniały funkcjonariusz poznańskiej bezpieki Jan Młynarek. (...) Prace, których efektem jest stworzenie listy osób skazanych na śmierć przez WSR w Poznaniu z powodów politycznych, są hołdem złożonym wszystkim tym, którzy walcząc o niepodległy byt naszego Państwa ponieśli śmierć w tej nierównej walce.'
Wojskowy Sąd Rejonowy w Poznaniu (WSR), który orzekał wyroki w sprawach o przestępstwa przeciwko Państwu, został powołany 20 marca 1946 roku. Przed sądem tym stawali cywile, funkcjonariusze MO, UB, Straży Więziennej, żołnierze KBW oraz WP.
'Zestawienie zbiorcze skazanych na karę śmierci: 169 nazwisk, z czego karę wykonano w 76 przypadkach'.
Jedynym śladem, że zostali rozstrzelani, są dokumenty. Najpierw ze śledztw, później z rozpraw, a na koniec - protokół z wykonania kary śmierci. Nie wiadomo, gdzie dokładnie byli zabijani, gdzie są pochowani.
'Liczba porządkowa 16. Stanisław Cichoszewski ps. "Struś". (...)
Data i miejsce zatrzymania: 16 VI 1946 Górsk.
Zarzut: działalność w oddziale zbrojnym "Rycerz" - "Szef Czesiu" - "Leciński", napady na posterunki MO w Bukowcu (pow. Nowy Tomyśl) - 8 VI 1946 r., Włoszakowicach (pow. Leszno) - 15 VI 1946 r., udział w potyczkach z MO, UB i KBW pod Mochami (pow. Leszno), Barłocznią - 4 VI 1946 r. i Komorowskiem - 28 III 1946 (pow. Wolsztyn).
Ranny we wsi Górsk - tam ujęty, nielegalne posiadanie broni, ucieczka z więzienia (...).'
Więc jest już pierwszy bohater, "Struś", młody chłopak, najpewniej akowiec, który dla niepodległej Ojczyzny poświęcił swe życie. I ten drugi - bezwzględnie wypełniający decyzje przełożonych, takich jak on stalinowskich oprawców - Młynarek.
Las jest zupełnie przeciętny. Ani mroczny, ani tajemniczy. Czarne wysokie drzewa, bez podszytu, trochę śniegu, błota. Styczeń, ale ciągle leje, nie ma mrozu. Las, ale nie ma ciszy. Cały czas słychać przejeżdżające samochody. To nawet nie jest szum opon na asfalcie, to po prostu hałas. Dopiero kiedy zaczyna mocno wiać, korony drzew są głośniejsze od ciężarówek.
Moje dzieci skaczą przez plamy rozmiękłego śniegu, gonią się. W tym rozgardiaszu, na błotnistej drodze, pojawia się rower. Starszy mężczyzna, wiezie na bagażniku kawał blaszanej rury. Zaczepiony w środku lasu, najpierw jest nieufny, ale może dzieci, albo to, że jestem kobietą uspokaja go, zaczyna odpowiadać.
Tak, ta droga, na której stoimy, z Gądek do Dziećmierowa, leci prawie równolegle do dawnej szosy na Katowice. Teraz "katowicka" jest ekspresową drogą S5, położoną dokładnie w miejscu starej. O egzekucjach nic nie wie. To znaczy wie, że w ogóle jakieś były, ale żeby tutaj?
Przez siedemdziesiąt lat nie znalazła się ani jedna osoba, która była świadkiem egzekucji w podpoznańskim lesie. Oprócz księdza Hieronima Lewandowskiego. Od 1945 roku, przez trzynaście lat był kapelanem więzienia przy ulicy Młyńskiej w Poznaniu. To on był do końca ze skazańcami. Zapamiętał życiorysy zastrzelonych i ich ostatnią drogę. Opisał, że stali, że salutowali, uśmiechali się, modlili i dziękowali Bogu.
Ekspresowa S5 wytyczona jest dokładnie według starej szosy, ale nie ma kamiennych słupków z kilometrami, nie można dojść, gdzie był ten z numerem 15. W bok od niego, tak pamiętał ksiądz Lewandowski, 9 grudnia 1946 zastrzelono Stanisława Cichoszewskiego. Tam też został zakopany. Nie pochowany. Zakopany. Dość płytko. Na jakieś pięćdziesiąt centymetrów.
'Zastrzelono, a przecież tylko jedna ręka może trzymać pistolet i tylko jeden palec pociąga za cyngiel. Więc nie zastrzelono, a zastrzelił, naczelnik aresztu śledczego Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Poznaniu Jan Młynarek. Taką rolę dla Młynarka napisał ksiądz Hieronim Lewandowski we wspomnieniach opublikowanych w 1997 roku w czternastym numerze "Przeglądu Więziennictwa Polskiego". To jedyny ślad naprowadzający na tamten dzień w 1946, na to kto, gdzie i jak.'
Tylko że między Stanisławem Cichoszewskim a Janem Młynarkiem stał, w grudniowe przedpołudnie, cały szereg osób. W lesie niewidocznych.
Odpowiedzi przysyłajcie w terminie 22.01-5.02.2014 na adres mailowy: fakty-konkurs@firma.interia.pl
Najciekawsze nagrodzimy książkami Anny Kłys.
Historia nieprawdopodobna. Historia nas wszystkich. Historia Polski powojennej
Kiedy skończyła się II wojna światowa, w Polsce trwała inna wojna. Bratobójcza. Milicjant Stanisław Cichoszewski, dwudziestoparolatek, w obronie gwałconej dziewczyny zabił sowieckiego żołdaka. Tym czynem wydał na siebie wyrok, który został wykonany w podpoznańskim lesie. O losie Stacha decydował niewiele od niego starszy funkcjonariusz UB, Jan Młynarek. Wyroki wykonywał własnoręcznie, w ciemnościach lasu puszczając przed sobą więźniów, a potem strzelając im w głowę. W 1985 roku Młynarek został uznany kombatantem Związku Bojowników o Wolność i Demokrację, w pięć lat później umarł. Jego życie naznaczone było losami wielu innych straconych, ich pozostawionych żon, dzieci, rodziców. Na wielu błagalnych listach od matek i żon, wszechmocny Bolesław Bierut dopisywał "nie skorzystano z prawa łaski".
55 lat później Anna Kłys próbuje odtworzyć tamte ponure czasy. Wykonuje tytaniczną pracę, sięgając do wszystkich możliwych źródeł, analizując setki dokumentów, przeprowadzając wielogodzinne rozmowy z uczestnikami i świadkami tamtych wydarzeń. "Pamięć narodowa jest sumą skleroz wszystkich obywateli" - pisze Anna Kłys. Ale sama nie godzi się na taki kształt zbiorowego wspomnienia. Nie chce, aby o historii decydowały mity, legendy, niedopowiedzenia albo po prostu kłamstwa. Rozprawiając się z nimi, nie bawi się w sentymenty - jej książka jest brutalna, bo brutalne są fakty. Swoisty collage, układanka narracyjna buduje niezwykłe napięcie. Autorka zaburza chronologię opowieści - opowiada "szarpane" historie tak, jak "poszarpane" są losy jej bohaterów.
Praca nad książką przyczynia się do odkrycia rodzinnej tajemnicy - ojciec Anny Kłys był oficerem SB. Powodem powrotu do tamtego świata jest nie tylko potrzeba poznania prawdy o losach narodu, którego się jest częścią. Dla Anny Kłys ta książka to także, a może przede wszystkim, dramatyczna konfrontacja z własną historią. Autorce zależy na pokazaniu relatywizmu sytuacji, chce dotrzeć do miejsca, w którym proste oceny są już niemożliwe. "Tak, to prawda. Ruscy zabijali Polaków, Niemców i Żydów, Polacy zabijali Ruskich, Niemców i Żydów, Niemcy zabijali Ruskich, Polaków i Żydów, a Żydzi zabijali Niemców, Ruskich i Polaków. I jeszcze Niemcy Niemców, Ruscy Ruskich, Polacy Polaków i Żydzi Żydów. Do tego dochodzą Ukraińcy, Białorusini i Litwini." Rozliczenie ze stalinowską Polską okazuje się rozliczeniem z całą komunistyczną przeszłością naszego kraju. Również z uproszczoną i zafałszowaną pamięcią o peerelu.
Kłys odmalowała prawdziwy, często tragiczny obraz życia w Polsce powojennej. Bo "Brudne serca" to opowieść nie tylko o dwóch konkretnych chłopakach z końca lat 40. Pojedyncze losy ludzkie składają się tu na opowieść o wszystkich ludziach wmanipulowanych w system władzy. To "książka o wszystkich Stachach i wszystkich Młynarkach".
-----
"Wstrząsająca lektura. Są w niej szok, łzy i cierpienie. I bardzo istotne pytania. Czy prawda jest ważniejsza niż "święty spokój" najbliższych? "Brudne serca" to bezkompromisowa wyprawa w przeszłość, również własnej rodziny. Podziwiam autorkę - nie każdego stać na taką odwagę" - Bogdan Rymanowski
"Jeśli wierzysz, że poznawanie przeszłości jest zajęciem przyjemnym i bezpiecznym, to ta książka z pewnością wyprowadzi Cię z błędu. Jeśli sądzisz, że od przeszłości można uciec, to powinieneś ją koniecznie przeczytać. Jeśli jednak szukasz lektury, która ma Cię wprowadzić w dobry nastrój - lepiej tego nie rób" - prof. Antoni Dudek
"To podróż w czasy Wielkiej Trwogi, okres powojenny, kiedy łatwo przychodziło zabijać" - Marcin Zaremba
Anna Karolina Kłys (ur. 1969)
Dziennikarka radiowa i telewizyjna. Od 1991 r. związana z pierwszą prywatną rozgłośnią w Poznaniu, Radiem S (obecnie Radio Eska). Pracowała jako prowadząca programy, reporterka i wydawca. Zaangażowana w sprawy społeczne (m.in. Amnesty International, Objector). Od 2003 roku zajmuje się fotografią. Opublikowała wywiad-rzekę z Bohdanem Smoleniem "Niestety wszyscy się znamy" (2011 r.).
Odpowiedzi przysyłajcie w terminie 22.01-5.02.2014 na adres mailowy: fakty-konkurs@firma.interia.pl
Najciekawsze nagrodzimy książkami Anny Kłys.