Polska jest jednym z nielicznych europejskich krajów, który dotąd przepisów regulujących procedurę zmiany płci nie wprowadził. Choć ponad dwadzieścia lat temu Sąd Najwyższy sygnalizował, że ich uchwalenie dla "pokrzywdzonej przez los grupy transseksualistów" jest pilne. Sprawę uregulowały już np. Niemcy, Wielka Brytania, czy Hiszpania. Teraz, żeby stać się z chłopaka dziewczyną, trzeba stoczyć wieloletni bój w sądzie. Trzeba pozywać rodziców o tzw. ustalenie płci. Nie jest to ani przyjemne, ani proste. Często trwa latami. Na ogół kończy się całkowitym rozpadem rodziny. Kolejny problem to fizyczna zmiana płci. Brakuje specjalistów, bo operacja może skończyć się uszkodzeniem narządów rodnych, a za to grozi lekarzowi więzienie. Polscy transseksualiści, jak np. posłanka Anna Grodzka, płeć zmieniają w Tajlandii. To koszt przynajmniej 30 tys. zł. Po interwencji Rzecznika Praw Obywatelskich resort sprawiedliwości we współpracy z Ministerstwem Zdrowia, Pracy i Spraw Wewnętrznych chce jasno określić, kto ustala zmianę płci - sąd, czy urząd (w którym wystarczy tylko zmienić akt urodzenia), ułatwić zmianę personaliów w świadectwach szkolnych i pracy, dowodach i paszportach, uregulować prawo do emerytury (jeśli ktoś stanie się kobietą, może wcześniej na nią przejść), ustalić procedury badań lekarskich i zabiegów chirurgicznych jeśli będą i kto za nie zapłaci (do końca lat 90. zabieg był refundowany), co dalej będzie z małżeństwem, czy wygaśnie, czy będzie unieważnione i co z prawem do dzieci. Z planowanych ułatwień przepisów może skorzystać nawet kilkaset osób, bo tyle według szacunków jest transseksualistów w Polsce.