Interia współpracuje z czołowymi redakcjami na świecie. W naszym cotygodniowym cyklu "Interia Bliżej Świata" publikujemy najciekawsze teksty najważniejszych zagranicznych gazet. Brytyjski "The Economist", z którego pochodzi poniższy artykuł, ukazuje się nieprzerwanie od 1843 r. i należy do najpopularniejszych na świecie magazynów poświęconych tematyce politycznej i biznesowej. Ma opinię jednego z bardziej wpływowych tytułów prasowych na świecie. Tygodnik od samego początku niezmiennie trzyma się liberalnego kursu. Tradycyjnym celem przemówienia inauguracyjnego jest wyjście poza politykę kampanii wyborczej i zjednoczenie kraju. Druga inauguracja Donalda Trumpa nie uderzała jednak w te tony, choć republikanin trzymał się tradycji pod innymi względami. Po prostu tradycje, o których mowa, były znacznie starsze. Jedynym z poprzedników, któremu prezydent Trump poświęcił nieco czasu - oczywiście poza krytyką administracji ustępującego Joe Bidena - był William McKinley. Mówił o nim jako o "wielkim prezydencie", choć nie jest to ktoś, kogo wielu Amerykanów umieściłoby w swoim panteonie. Inauguracja Donalda Trumpa. Nad Kapitolem duch McKinleya Odniesienie to pojawiło się we fragmencie o przywróceniu pochodzącej od imienia 25. prezydenta dawnej nazwy Mount Denali (w latach 1896-2015 Mount McKinley - red.), czyli idei, która łączy w sobie dwie obsesje Trumpa. Najwyższa góra Ameryki w 2015 r. oficjalnie otrzymała bowiem nazwę z języka Kuyukon używanego przez rdzennych mieszkańców Alaski (i oznacza "wielka góra" - red.). Trump uważa to za przepisywanie historii na nowo, co stanowi - według niego - dowód na rozpanoszenie się wirusa "przebudzonego umysłu", czyli ideologii "woke". Prezydentem, który zatwierdził tę zmianę, był Barack Obama, więc jej odwrócenie przy okazji uderza w demokratę. Ale na tym nie skończył się hołd Trumpa dla historycznego "kolegi" z Partii Republikańskiej. McKinley, który został zaprzysiężony w 1897 roku, przewodniczył negocjacjom, które doprowadziły do powstania Kanału Panamskiego. Uwielbiał też cła, zarówno jako sposób na finansowanie rządu, jak i ochronę krajowego przemysłu. Zabiegał też o względy (i jednocześnie był uwodzony) przez rozbójnickich baronów z wieku pozłacanego. Imperialne zakusy Trumpa. W tle Kanał Panamski Prezydent Trump również ma słabość do Kanału Panamskiego. Uważa on, że warunki traktatu podpisanego z krajem goszczącym zostały złamane, a kanał kontrolują obecnie Chiny (tak nie jest, choć chiński rząd zyskał wpływy w Panamie). Najbardziej przykuwające uwagę zdanie w całym przemówieniu - przynajmniej dla tych, którzy przywykli do tego, że amerykański prezydent szanuje suwerenność innych krajów - brzmiało: "cofamy to". Traktat cedujący Kanał Panamski został sporządzony za prezydentury Jimmy'ego Cartera w 1977 roku. Już wtedy konserwatyści sprzeciwiali się mu jako niepatriotycznej zdradzie ze strony naiwnych liberałów, czyli odwieczny motyw Trumpa (nie tylko jego gust muzyczny regularnie wraca do epoki Village People). Dla Panamy, gdzie dekadę później stacjonowała już 82. Dywizja Powietrznodesantowa - kiedy Trump był po czterdziestce - ta kwestia brzmi groźniej, niż sądzi wielu Amerykanów. Podobnie jest z całą dyskusją o ekspansji terytorialnej, czyli temacie, którego żaden prezydent nie podejmował poważnie od ponad 100 lat. Ostatnim prezydentem, który znacznie zwiększył areał Ameryki, był William McKinley. Terytoria takie jak Kuba, Hawaje i Filipiny zostały przyłączone do Ameryki za jego pierwszej kadencji, w wyniku zwycięstwa nad Hiszpanią. "Prawda jest taka, że nie chciałem Filipin" - powiedział McKinley - "a kiedy przyszły do nas, jako dar od bogów, nie wiedziałem, co z nimi zrobić". Ameryka ugrzęzła potem w walce z powstaniem. Dla Trumpa sens ekspansji terytorialnej jest jasny. (Podobnie z ekspansją pozaziemską, uważa bowiem, że oczywistym przeznaczeniem Ameryki jest zatknięcie swojej flagi na Marsie). Ameryka musi być znowu "wzrastającym narodem". Kluczowe wyzwania dla USA: Chiny, Bliski Wschód, wojna w Ukrainie W dzisiejszych czasach największymi wyzwaniami amerykańskiej polityki zagranicznej są jednak: rywalizacja z Chinami, konflikty na Bliskim Wschodzie oraz rosyjska okupacja Ukrainy, a nie opłaty płacone przez amerykańskie okręty wojenne za przepłynięcie przez kanał. Ale Trump wspomniał o Chinach tylko w kontekście kanału. Bliski Wschód pojawił się natomiast w samochwalczym fragmencie na temat zakładników. W ogóle nie wspomniał o Ukrainie, poza aluzją do tego, że Ameryka zapewnia "nieograniczone finansowanie" na ochronę obcych granic, odmawiając jednocześnie obrony własnych (twierdząc również, że "miliony" migrantów-przestępców przekraczają co dzień amerykańskie granice). Nie jest nawet pewne, co Trump ma na myśli, mówiąc o "odzyskaniu" kanału. Czy rzeczywiście zadowoliłby się niższymi opłatami tranzytowymi? Trump był prezydentem przez cztery lata, a przez ostatnie cztery prowadził kampanię. Przez ten czas zapracował sobie na reputację osoby bezceremonialnej, a w najważniejszych kwestiach - nieprzejrzystej. To samo dotyczy taryf celnych, gdzie jego światopogląd znów pokrywa się z wizją McKinleya. 25. prezydent podpisał bowiem w 1897 roku ustawę Dingleya, która spowodowała, że cła przekroczyły próg 50 proc. W swoim pierwszym przemówieniu inauguracyjnym McKinley powiedział, że ma to na celu m.in. zachowanie krajowego rynku dla amerykańskich producentów. Polityczna sałatka a la McKinley. Widać wiele podobieństw W przemówieniu wygłoszonym na wspólnej sesji Kongresu, którą zwołał w celu uchwalenia ceł, McKinley przedstawił je jako ostrożne działanie mające na celu finansowanie rządu bez podnoszenia podatków. I Trump myśli w ten sam sposób. - Będziemy nakładać cła i opodatkowywać zagraniczne kraje, aby wzbogacić naszych obywateli - powiedział, dodając, że do amerykańskiego skarbca "wpłyną ogromne sumy zagranicznych pieniędzy". Również w tym przypadku nie jest jeszcze jasne, co tak naprawdę zrobi. Po tym, jak McKinley został zamordowany przez anarchistę, takie podejście do ochrony przemysłu zostało powiązane z Partią Demokratyczną. Formuła McKinleya łączyła to, co obecnie postrzega się jako politykę lewicową, z bliskością do wielkiego biznesu kojarzonego z prawicą. Trump, podobnie jak McKinley, jednoczy je z powrotem na łonie Partii Republikańskiej. Kampania McKinleya w 1896 roku otrzymała darowiznę w wysokości 250 tys. dolarów (ponad milion złotych) od finansowego giganta J.P. Morgan i taką samą kwotę od Standard Oil. Na inauguracji Trumpa zarezerwowano ważne miejsca dla technologicznych potentatów Jeffa Bezosa, Elona Muska i Marka Zuckerberga, którzy również przekazali pieniądze na komitet inauguracyjny republikanina. Prezydent ogłosił także nadejście nowego "złotego wieku". Ale jeśli chodzi o cła, ekspansję terytorialną i fiksację na punkcie Panamy, wydaje się, że oczekuje powrotu do "wieku pozłacanego" (okres 1865-1898 w historii USA - przyp. red.). Tekst przetłumaczony z "The Economist"© The Economist Newspaper Limited, London, 2024 Tłumaczenie: Nina Nowakowska Tytuł, śródtytuły, lead oraz skróty pochodzą od redakcji ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!