Wyczyn Polaka zadziwił prasę. "Szlachetne ryzykanctwo"
"Szlachetne ryzykanctwo" - tak prasa opisywała wyczyn Wacława Korabiewicza. Polski podróżnik postanowił wybrać się do Indii na... kajaku. W "Historii w Interii" pokazujemy relację z pełnej przygód wyprawy. Nasz bohater nie tylko walczył z żywiołem na morzu, ale też podziwiał pustynię, a nawet trafił do tureckiego więzienia.
Urodzony w 1903 roku, polski poeta, delegat rządu RP w Afryce, lekarz, podróżnik i reportażysta - słowem, człowiek wielu talentów. Warto zapoznać się z niezwykłą biografią Wacława Korabiewicza oraz z jego licznymi publikacjami, w których opisał swoje przygody.
Jeden artykuł to zdecydowanie za mało, by przedstawić je wszystkie, dlatego skupimy się tutaj na przygodzie zupełnie wyjątkowej. W połowie lat 30. Korabiewicz wraz ze swoją pierwszą żoną odbył podróż do Indii. Wyjątkowość tej ekspedycji polega na wyborze środka transportu. Nasz bohater wybrał kajak.
Eskapadę opisał w książce, ale my skorzystamy z innego źródła. Przedstawiona relacja powstała na podstawie artykułu prasowego z epoki. Dlatego proszę sobie wyobrazić, że jest mroźny styczeń 1936 roku, a w dłoniach trzymacie państwo najnowszy numer magazynu "Morze".
Wielka wyprawa na małym kajaku
"Najwięcej kłopotów nastręczało znalezienie odpowiedniej łodzi (...), która mogłaby być bez zbytnich trudów przewożona z miejsca na miejsce drogą lądową" - czytamy w opisie podróży.
W końcu zdecydował się Korabiewicz na kajak. "Pacyfista" - bo tak go nazwał, był długi na pięć metrów i szeroki na metr. Ważył 80 kilogramów. Miał też żagiel o powierzchni 4,5 metra kwadratowego.
Wyprawa rozpoczęła się w lipcu 1934 roku. Wacław wraz żoną ruszył ze Śniatynia nad Prutem. Dziś miasto leży w Ukrainie, a przed wojną znajdowało na terenie Polski, blisko południowych krańców jej terytorium.
Przepłynęli na Dunaj i "od tej chwili rozpoczęła się fantastyczna włóczęga, pełna uroku, niespodzianek i przygód" - zachwycano się w "Morzu". Rozpoczęła się jednak od poważnych kłopotów.
Korabiewicz szpiegiem? Pobyt w tureckim więzieniu
Dunajem "Pacyfista" dopłynął do Morza Czarnego. Miał przystanki w Konstancy, Warnie, tak by być gotowym na przeprawę przez cieśninę Bosfor. Potem Morze Marmara, wzdłuż wysp greckich, Korabiewicz z żoną dotarł do strefy kontrolowanej przez Turcję.
Tam jegomość na podejrzanej, niewielkiej łódce został posądzony o szpiegostwo. Korabiewicz zwracał na siebie uwagę też wzrostem - w harcerstwie mówiono na niego "kilometr". Na 10 dni nasi podróżnicy trafili do aresztu w Smyrnie, czyli dzisiejszym Izmirze.
Turcy przez ponad tydzień wyjaśniali nieporozumienie, ale kiedy to w końcu zrobili, naszych niedoszłych agentów przewieziono do Antalyi, skąd już drogą morską udali się do Aleksandretty, a więc dzisiejszego Iskenderun.
"Wiatry, upał, brak wody do picia lub dla odmiany zimne noce, a jakże często głód - nie ułatwiały wędrówki. To też powitanie brzegów syryjskich było zasłużoną nagrodą za te trudy" - podkreśla "Morze".
Kajak oceaniczny
W Aleksandretcie - dla porządku trzymajmy się ówczesnych nazw, "Pacyfista" został zapakowany na dach autobusu, którym "doktorstwo Korabiewiczowie przerzucili się na Eufrat".
Nowa, nieznana wcześniej rzeka dostarczyła im odkrywczych wrażeń. Spali w szałasach Beduinów, podziwiali pustynne panoramy, aż w końcu dotarli do Faludży w Iraku. Drogą lądową dotarli do Bagdadu, a następnie przez drugą wielką rzekę Mezopotamii - Tygrys, do Basry położonej niemalże nad Zatoką Perską. Ponownie trzeba było wypłynąć na otwarte morze.
"Pacyfista" dopłynął do leżącego w Pakistanie Karaczi. Następnie kajak wyruszył po wodach oceanicznych do ujścia rzeki Indus. Tutaj rozpoczęła się wyprawa w głąb Indii.
Pod prąd Korabiewicz dopłynął do rzeki Sutlej (Satledź - red.) i do Bahawalpur. Tam "Pacyfista" został zapakowany na pociąg, by dostać się do rzeki Jamuna.
Ten krok pozwolił na najważniejszy etap podróży - przedostanie się do Delhi, a więc serca Indii. Państwo doktorostwo chcieli podróżować dalej, ale w mieście Korabiewicz odebrał telegram o ciężkim stanie swojej matki i natychmiast rozpoczął podróż powrotną. W czerwcu 1935, a więc prawie rok od rozpoczęcia wyprawy, wraz z żoną wrócił do kraju.
"Podróż Korabiewiczów była szlachetnym ryzykanctwem, które doprowadza albo zguby, albo do zwycięstwa. Korabiewiczowie zwyciężyli, bo ufność we własne siły, zimna krew, harcerska zapobiegliwość i rozwaga (...) pozwoliły przetrzymać wszystkie trudy" - podsumowuje "Morze".