Przed nami rocznica rosyjskiej napaści na Ukrainę. W krzywym zwierciadle wojny zobaczyliśmy niemało. Stara Europa bez pomocy USA okazuje się zupełnie bezbronna. Sankcje używane jako ucywilizowana "broń" nie zniechęcają agresorów militarnych. Ba, w zglobalizowanym świecie nie są tak skuteczne, jak sądzono. Po lutym 2022 roku Zachód zjednoczył siły, pomimo wszystkich różnic między krajami. Podobnie z całą mocą dała o sobie znać zglobalizowana "nienawiść wobec Zachodu", którego staliśmy się częścią. Jednocześnie mamy poczucie kruchości tego aliansu, który podmywany jest niemal z każdej strony. Największe zagrożenie dla spoistości Zachodu może przyjść od wewnątrz. Jeśli ktoś przygląda się tylko temu, jak podczas ostatniego tournée witany był prezydent Ukrainy w Londynie, Paryżu czy Brukseli, może ulec złudzeniom. Wyrzeczenia wiązane z ekonomicznymi konsekwencjami wojny (słusznie czy nie, to inna sprawa) sprawiły, że grono niezadowolonych rośnie. Wielu Europejczyków wciąż nie rozumie, o co toczy się wojna i wyraża życzenie, aby po prostu ją zakończono jak najszybciej. Ten wiatr w żagle łapią niektórzy populiści z lewej, jak i z prawej strony sceny politycznej. Co ciekawe, dla nich - znów - wzorem okazuje się prokremlowska postawa premiera Węgier, Viktora Orbána. Uwaga: "Eskalacja"! Do niedawna przeciwnicy militarnego oporu wobec Moskwy zadawali pytanie: "Jak sprowokowaliśmy Rosję?". W wersji bardziej wyszukanej brzmiało ono: "Czy rozszerzenie NATO sprowokowało Rosję?" lub bez znaku zapytania: "USA w równym stopniu odpowiadają za wybuch wojny, co Rosja". Mieszkańców naszego regionu doprowadza ono do furii, jednak znakomicie wybrzmiewa w innych częściach świata. A i w Europie Zachodniej wpada w niejedno ucho jak przyjemna melodia. Trudno jednak nie zmieniać melodii po roku krwawej wojny, podczas której Moskwa z praw międzynarodowych uczyniła brudną szmatę do wycierania żołnierskich butów. Obecnie dawne pytania - w związku z obietnicami nowych dostaw broni dla Kijowa - zastąpiło nowe: "Czy zdajecie sobie sprawę, że mamy do czynienie z niekontrolowaną eskalacją?". Kluczowe okazuje się ostatnie słowo Wielu ludzi, którzy mają małe pojęcie o Europie Wschodniej, autentycznie się boi. Nie jest to powód do żartów z ignorancji, albowiem może się okazać, że zagłosują na polityków obiecujących jak najszybsze zakończenie wojny za dowolną cenę. Można podać cały szereg nazwisk polityków i komentatorów, np. z Francji czy Niemiec, którzy prezentują ten punkt widzenia. Na horyzoncie odmalowują słuchaczom i wyborcom atomowy grzyb (tak czyni nad Sekwaną choćby tłumaczony na polski, wpływowy intelektualista Michel Onfray). Można wręcz odnieść wrażenie, że niektórzy skrajni przeciwnicy liberalnej demokracji nie mieliby nic przeciwko zwycięstwu Putina, pokrewnemu im przecież ideologicznie. Trzecia wojna światowa? Tym bardziej warto ów modny termin "eskalacja" wziąć pod lupę. Czy do eskalacji pełnoskalowej wojny może w ogóle doprowadzić strona, która się broni przed napaścią? Jeśli przez eskalację rozumieć przekroczenie progów intensywności czy zakresu wojny, które wcześniej uznawano za istotne, to - poza sprawą użycia broni jądrowej - trudno powiedzieć, o czym dokładnie w 2023 roku mowa. Regularna armia najechała na terytorium sąsiada, rakiety spadają na cele cywilne, giną kobiety i dzieci. Eskalacja wojny w Ukrainie najwyraźniej zależy od punktu widzenia. W obecnych warunkach trudno uznać, że dostawy ciężkich czołgów cokolwiek zmieniają. Część krajów NATO, w tym nasz kraj, już dostarczyła przecież czołgi T-72 i bojowe wozy piechoty. Jak słusznie przypomina analityk Olivier Schmitt w świetnym tekście na ten temat, rosyjska doktryna ogranicza użycie broni jądrowej do "żywotnych zagrożeń dla istnienia państwa rosyjskiego". Nawet z punktu widzenia Moskwy trudno uznać utratę kontroli za pretekst do użycia bomby A. Oczywiście można powiedzieć, że prezydent Putin postradał rozum i może sięgnąć po ten rodzaj broni, choćby wtedy gdy zacznie się chwiać jego reżym. Jeśli jednak mamy do czynienia z osobą niezrównoważoną - to racjonalne ostrzeżenia przed eskalacją wydają się w ogóle nic nie warte. Na zakończenie warto podkreślić jeszcze jedno. Całe to perorowanie o eskalacji, po drodze rozmywa odpowiedzialność za agresję. Nagle łapiemy się na tym, iż trzeba przypominać, kto w ogóle zaczął wojnę. I tu przypomina mi się głos jednego z wojskowych, nie polskich, ale (co może zaskakujące) francuskich. W publicznym radio niezmordowanie zbijał wszystkie te dyplomatyczne czy rusofilskie argumenty. Po czym zaapelował: "Eskalować, wyłącznie eskalować!". Ten głos w debacie przyciągał uwagę, bo... był odosobniony. Warto o tym pamiętać.