Przeproście oszołomów!
Rafał Ziemkiewicz
Spektakularna katastrofa złotego sprawiła, że w prasowych komentarzach na dobre zagościło słowo "spekulant". Gazetowi i telewizyjni mędrcy odmieniają je dziś na wszelkie sposoby, aby wytłumaczyć narodowi, że choć gołym okiem widać, że coś się dzieje, to jednak nic się nie dzieje.
To tylko międzynarodowi spekulanci walutowi, cóż, dopust Boży. Zawzięli się na naszą walutę i ich skoordynowany atak sprawił, że traci ona nie tylko do euro, dolara i franka, ale nawet rupii i dinara.
Bo, powiadają, generalnie polska gospodarka pod rządami miłości jest całkiem ok., ma zdrowe fundamenty i nie widać żadnego konkretnego powodu, żeby narodowa waluta leciała jak w studnię; to tylko ci wstrętni spekulanci!
Starszych pasażerów - jak ja na przykład - wszechobecność tej argumentacji może zdziwić. Kilkanaście lat temu powiedzieć gdzieś publicznie, że międzynarodowi spekulanci za cokolwiek odpowiadają, a zwłaszcza za wypłukiwanie polskiego systemu finansowego z pieniędzy, było niesamowitym oszołomstwem.
Ktokolwiek bodaj tylko zauważał istnienie owych spekulantów, narażał się na gromkie szyderstwa i publiczne ustawienie na jednej półce z Gabrielem Janowskim i Kazimierzem Świtoniem.
Archetypiczny spekulant, George Soros, był w Polsce fetowany jako omalże święty współczesnego kapitalizmu. Bronisław Geremek jako minister i szef dyplomacji Rzeczpospolitej piał na jego cześć peany, a Adam Michnik wieszał na piersi spekulanta jakieś medale, plotąc przy tym żenujące androny, że - cytuję z pamięci - jest on niczym słoń z dwoma trąbami, a każdą daje ludziom szczęście i radość.
A teraz, nagle, masz - oszołomy miały rację? Znowu, bo przecież dopiero co okazało się, że miały ją i w kwestii banków, radośnie powyprzedawanych przez ostatnie kilkanaście lat, tak, jak alkoholik wyprzedaje rodzinne srebra i meble, przy jazgocie mędrków, że "kapitał nie ma narodowości"? Więc oto jednak, okazuje się, istnieje światowa spekulacja walutami, i Polska na tej spekulacji traci? Kto by pomyślał...
Może któryś z czytelników spodziewa się, że w takim razie powinienem z satysfakcją przyjąć do wiadomości wyjaśnienia mediów, dodając ewentualnie "zawsze mówiłem", ewentualnie odsyłając do swoich starych tekstów.
W takim razie się myli. Ja, owszem, zawsze mówiłem, ale co innego. Że spekulanci są na rynku finansowym tym, czym padlinożercy w przyrodzie. Tak, jak sępy czy hieny nie atakują zdrowych sztuk, tylko likwidują te i tak zdychające, tak i spekulanci nie atakują gospodarek dobrze prowadzonych.
Pole do spekulacji pojawia się tam, gdzie najpierw spieprzył sprawę rząd. Hiena, owszem, jest stworzonkiem mało sympatycznym, spekulant też (stąd moja irytacja tymi hołdami dla Sorosa, który hojnie sponsorował tu swoich "pożytecznych idiotów", wmawiających Polakom, że to, co im urządzono, to kapitalizm, i że nie ma dla tego ustroju żadnej alternatywy), ale to nie spekulant jest winien osłabienia waluty, tylko złe rządzenie.
W kryzysie pewną osłodą jest obserwowanie, jak teraz wspomniani pożyteczni idioci modyfikują swe teorie. Jak, powtórzmy, ci sami, którzy wyśmiewali ostrzeżenia przed polityką walutową wydającą Polskę na łup finansowych hien, teraz ronią krokodyle łzy nad atakiem spekulantów na naszą walutę.
Albo jak ci sami, którzy pouczali naród, że kto traci pracę, winien rozumieć, że to nieunikniony koszt wolnorynkowej transformacji i powstrzymywać się od roszczeń, z przekonaniem zapewniają, że gdy pracę traci bankier albo wielki menadżer, to wtedy, zupełnie inaczej, państwo ma obowiązek zrekompensować mu utracone miliony z pieniędzy podatników - oczywiście, w imię pryncypiów wolnego rynku.
Jest to pewną osłodą, ale bez przesady. Oni i tak są za głupi, by dostrzec, jak się plączą i jak są groteskowi; a szkoda stała się niepomierna, wszyscy zostaliśmy wpakowani w bagno, choć może większość wciąż jeszcze tego nie widzi, i teraz nie widać już najmniejszych szans na zapobieżenie ciężkiemu kryzysowi.