Opole, czyli wielka hucpa
Dla opinii publicznej sprawa zaczęła się, gdy piosenkarka i producentka muzyczna Katarzyna Szczot, znana pod pseudonimem artystycznym Kayah, ogłosiła, że dowiedziała się od swego menadżera, iż jest na "czarnej liście" prezesa Kurskiego i z tej racji TVP zabroniła Maryli Rodowicz zaprosić ją na swój jubileuszowy koncert podczas festiwalu w Opolu. Oświadczenie pani Kayah podchwycone zostało natychmiast i nagłośnione przez wpływowe media, które za swą podstawową misję uważają wszczynanie i orkiestrowanie przy każdej możliwej okazji antypisowskiej rebelii, a co przynajmniej kampanii świętego oburzenia. Oczywiście, nie ma nawet co pytać, czy media te "dopełniły rzetelności dziennikarskiej", jak to się nazywa w języku procesowym, czyli sprawdziły, skąd menadżer Kayah dowiedział się o czarnej liście i czy ona rzeczywiście istnieje.
Maryla Rodowicz zrobiła w tej sytuacji to, co powinna zrobić Kayah, czyli zadzwoniła do prezesa TVP z prośbą o pilne spotkanie i spytała go, czy to prawda, że piosenkarka, którą zaprosiła na swój jubileuszowy koncert nie wystąpi na nim, bo jest na jakiejś czarnej liście. Kurski stanowczo zaprzeczył i, jak publicznie stwierdził, a nie ma powodu mu nie wierzyć, przy Maryli Rodowicz, z jej telefonu, poinformował Kayah, że padła ofiarą jakiejś plotki. Tego samego dnia wieczorem Rodowicz wystąpiła w telewizji i publicznie zapewniła, że nikt jej Kayah zapraszać na jubileusz nie zabraniał i żadnej czarnej listy nie ma.
Można oczywiście założyć, jak to czynią hejterzy obecnej władzy, że Kurski i Rodowicz kłamią, że próba usunięcia Katarzyny Szczot z koncertu miała miejsce, ale wskutek powszechnego oburzenia chyłkiem się z niej wycofano. Pomijając już, że dementi nastąpiło natychmiast, zanim jeszcze udało się mediom wspomniane oburzenie zagregować, Jacek Kurski dysponuje tu dość przekonującym argumentem. Pani Kayah wielokrotnie w TVP występowała jako gwiazda zapraszana do śpiewania kolęd, teleturniejów etc., a ostatni taki występ miał miejsce dwa tygodnie przed całą draką. Jak może więc twierdzić, że jest na "czarnej liście", i to jakoby od czasu jej zaangażowania w "czarne protesty" (nawiasem mówiąc, zorganizowane w podobny sposób jak bojkot Opola - przeciwko restrykcjom nowej ustawy, których w jej projekcie wcale nie było)?
Pomimo wspomnianego dementi, następnego dnia najpierw pani Katarzyna Nosowska, a potem cała plejada różnego kalibru gwiazd i gwiazdeczek ogłosiły, że nie wystąpią w Opolu na znak solidarności z wyciętą z koncertu Maryli Rodowicz Kayah i w proteście przeciwko "bezprzykładnej cenzurze" i "upolitycznianiu". Wiele z nich w ogóle nikt do Opola nie zapraszał, ale jak lans, to lans - ogłoszenie, że się "solidaryzuje" z Kayah i walce z cenzurą dawało bankowo jedynki w portalach i czas antenowy. Zupełnym przypadkiem większość w pierwszej chwili bojkotujących Opole i TVP okazali się stanowić artyści związani karierą z "Kayaxem", wytwórnią Katarzyny Szczot, oraz z telewizją "Polsat".
TVP po bezsilnych protestach zapowiedziała wytoczenie Kayah i powtarzającym "fake newsa" o czarnej liście i cenzurze w Opolu procesów, ale kto miał nieprzyjemność się w kraju "nadzwyczajnej kasty ludzi" procesować, wie, ile się czeka na pierwszy termin rozprawy. Ja w sprawie przeciwko kolportującemu o mnie bezczelne kłamstwa portalu spółki Wirtualna Polska "Pudelek" czekałem około półtora roku. Nawiasem mówiąc, wyrok ponoć niebawem - na razie z uczuciem tzw. sadysfakcji obserwuję, jak od wielu dni wspomniany Pudelek pokornie przeprasza, wykonując wyrok, Piotra Gembarowskiego, i już zacieram ręce czekając na analogiczną ramkę, późno bo późno, ale lepiej niż wcale.
Wracając do opolskiej hucpy - w tzw. międzyczasie zmarła matka Maryli Rodowicz i artystka ogłosiła, że w ogóle rezygnuje ze swego jubileuszu. W najmniejszym stopniu nie wpłynęło to na rozrośniętą już do wielkich rozmiarów kampanię potępienia "upolitycznionego" i "cenzurowanego" festiwalu. Zastępczym przejawem cenzury okazało się nie zaproszenie do Opola zespołu "Dr Misio" oraz chęć zorganizowania na festiwalu koncertu ku pamięci zmarłego niedawno Wojciecha Młynarskiego, przeciwko czemu zaprotestowało potomstwo artysty z przyczyn nie do końca jasnych, ale w każdym razie - bo PiS. Co prawda okazało się, że TVP z projektu koncertu ku czci Młynarskiego wycofało się jeszcze w kwietniu z powodów technicznych, ale w zasadzie to przecież powinno być powodem kolejnej kampanii oburzenia - TVP "gumkuje", "wycina Mistrza", "cenzuruje", odmawia Młynarskiego koncertu ku jego czci...
Jeśli takie nagłówki się po kolejnym dementi TVP nie pojawiły, to zapewne dlatego, że gruchnęła wieść, iż wskutek nagłośnionego w mediach bojkotu festiwalu prezydent Opola zrywa umowę z TVP i nie wpuszcza na teren amfiteatru ekipy, która miała zacząć montaż estrady. Prezydent Opola (mówiąc nawiasem, kiedyś w tej samej partii "Solidarna Polska", co Jacek Kurski) ogłosił przy tym, że winę ponosi TVP, bo nie zorganizowała koncertu Maryli Rodowicz, a zatem miasto nie tylko nie zamierza płacić odszkodowania, ale przejmuje prawa do nazwy, znaku towarowego i tradycji festiwalu. Prezydent Wiśniewski użył przy tym argumentu, że jako włodarz miasta odpowiada za artystyczny poziom imprezy o tak długiej tradycji i "nie pozwoli na kicz". Kiczem, według ustaleń dziennikarzy, miał być jego zdaniem drugi z planowanych na tegorocznym festiwalu jubileuszy: 80-lecie Jana Pietrzaka.
To, co wyglądało na niekontrolowaną erupcję absurdu i nienawiści kilku zapiewajłów do PiS, zaczęło od tego momentu mieć sens. Nie przypadkiem zacząłem od zastrzeżenia, że od oświadczenia Kayah sprawa zaczęła się tylko dla opinii publicznej. W istocie korzeniami okazała się tkwić w minionych miesiącach, kiedy to prezydent miasta zaczął nagle opierać się przed odnowieniem na kolejne cztery lata umowy z TVP, co dotąd było rutyną, i zaczął stawiać warunki - według informacji telewizji, domagając się między innymi, by bilety na koncerty dystrybuowane były przez wskazanego przez niego pośrednika. Wtedy to także miała pojawić się w opolskim ratuszu pogłoska, że jedna z dużych telewizji prywatnych zainteresowana jest zastąpieniem we współorganizacji festiwalu TVP. Jak na razie nie doczekała się ona potwierdzenia. Prezydent Opola, indagowany już po swych ostatnich decyzjach przez dziennikarzy, przyznał wprawdzie, że prowadzi takie negocjacje z "Polsatem", ale od jak dawna one trwają - tego powiedzieć nie chciał.
Poczekamy, zobaczymy. Na razie przed nami wieloletnie procesy, i tylko jedno jest pewne - mieszkańcy Opola w tym roku na turystach nie zarobią, za co mogą swemu włodarzowi, pani Szczot i gwiazdom z jej stajni serdecznie podziękować. No, do pewników dodać można jeszcze jedno - że każde miasto, które wyrazi gotowość być miejscem kolejnego festiwalu piosenki polskiej organizowanego przez TVP, stanie się obiektem wściekłego hejtu nabuzowanych antypisowsko mediów i antypisowskich celebrytów. Właściwie, jak pokazuje już przez niektórych rozpoczęta jazda na Kielce, wystarczy nawet podejrzenie, że może się na to zgodzić.
Dla Opola widzę dwa scenariusze. Pierwszy jest taki, że poległy na wojnie polsko-polskiej festiwal w tym mieście przejdzie bezapelacyjnie do historii. Dla kultury, nawet tej "pop", mała strata, krótki żal, od bardzo dawna już nie pamiętam edycji, po której nie mówiłoby się, że wyszło jeszcze gorzej niż przed rokiem, choć przed rokiem wyszło tak, że wydawało się, że już gorzej wyjść nie może - dla samych Opolan jednak poważna strata i umniejszenie nie tylko prestiżu, ale i dochodów. Albo plotki okażą się prawdą i jakaś inna telewizja rzeczywiście przejmie imprezę, nie dbając o skutki przyszłych procesów. W takim razie jednak pan Solorz, z którym Opole negocjuje, musiałby być frajerem, by nie wykorzystać sytuacji w jaką zagonił się w swej "walce z kiczem" prezydent Wiśniewski i nie wymóc na nim znacznie lepszych warunków, mówiąc krótko - wzięcie przez miasto na siebie generowanego przez festiwal deficytu, dotąd pokrywanego z pieniędzy publicznego nadawcy. Osobiście, obserwując interesy pana Solorza od dawna, uważam, że frajerem to on stanowczo nie jest. Ale możliwe, że prezydent Wiśniewski ma inne zdanie.