Kiedy Polska przy stole, a kiedy w menu
Historia nie jest nauczycielką życia, przynajmniej w Polsce. W Polsce historia służy nie nauce, tylko wzruszaniu się, nad sobą, nad swoją wspaniałością lub swoim nieszczęściem. I wysnuwaniu z tego wniosku – że nam się należy, a innym nie. Tyle. To dlatego taki termin, jak polityka historyczna, robi nad Wisłą tak wspaniałą karierę.
Bo jakie wnioski będziemy wyciągać w święto Wojska Polskiego, w rocznicę Bitwy Warszawskiej?
One były różne już parę lat później, w II RP, kiedy kłócono się, kto bitwę wygrał, a kto był hamulcowym.
Oczywiście, piłsudczycy uważali, że zwycięstwo zawdzięczamy geniuszowi Józefa Piłsudskiego, który zaplanował uderzenie znad Wieprza, no i dowodził, jako Naczelny Wódz, polskimi (i nie tylko) wojskami.
Ludowcy załamywali na te słowa ręce - przecież premierem był w tym czasie Wincenty Witos. A Piłsudski złożył 12 sierpnia na jego ręce dymisję z funkcji Naczelnika Państwa i Naczelnego Wodza, i w stanie rozstroju nerwowego, załamany, wyjechał do majątku Bobowa, do żony i córek (na jeden dzień...).
PPS-owcy z kolei przypominali rolę robotniczych batalionów obrony Warszawy. Słusznie twierdząc, że uderzenie znad Wieprza niewiele by znaczyło, jeśliby wcześniej padła Warszawa.
Ale oni w podkreślaniu swych zasług byli i tak wyjątkowo skromni, zwłaszcza na tle narodowej demokracji. Endekom przez usta nigdy by nie przeszła pochwała Piłsudskiego, ich śmiertelnego wroga, więc mieli inną odpowiedź. Że to był Cud nad Wisłą. Że polskim żołnierzom w szarży pod Radzyminem pomagała Matka Boska i ksiądz Skorupka. A wspaniale dowodził nimi dowódca frontu północnego gen. Józef Haller. Zaś plany kontruderzenia przygotowywał francuski generał Weygand.
Chadecy podnosili zasługi gen. Sikorskiego, dowódcy 5. armii, który najpierw zatrzymał trzy armie bolszewików, a potem znad Wkry przeszedł do kontrataku.
Najmniej w zasadzie mówiono o gen. Rozwadowskim, szefie Sztabu Generalnego (od 22 lipca 1920), najwybitniejszym polskim dowódcy (dosłużył się w armii austriackiej stopnia feldmarszałka), który najpierw ogarnął wycofujące się w nieładzie wojska polskie, uporządkował je, a potem opracował plan Bitwy Warszawskiej, i kontruderzenia znad Wieprza...
Patrząc na te spory aż trudno uwierzyć, że tak podzieleni potrafili Polacy zewrzeć szeregi i wspólnie odeprzeć wroga... A potrafili.
Dziś tamte polemiki wyblakły, nie ma tamtych partii, tamtej sytuacji politycznej... Inni przypisują sobie zwycięstwo i genetyczną słuszność. Mało kto już wnika w spory endeków i piłsudczyków, dziś opisuje się Bitwę Warszawską jako 18. najważniejszą bitwę w dziejach świata, patriotycznie podnosi, że zatrzymaliśmy Rosjan, pokonaliśmy ich, i uchroniliśmy Europę przed komunizmem.
Taki przekaz narodowi jest dany.
Trochę łopatologiczny.
Więc dorzuciłbym do tego jeszcze dwa zdania.
Jest powiedzenie, które chętnie powtarzają dyplomaci - "albo jesteś przy stole, albo jesteś w menu". Otóż, po pokonaniu Rosjan, Polska była przy stole. Co prawda już w dwa miesiące po bitwie zawarła z bolszewikami rozejm, ale to my negocjowaliśmy kształt naszej wschodniej granicy. Zdradzając przy tym ukraińskich sojuszników z Ukraińskiej Republiki Ludowej. Oni byli w menu... I jedyne co ich dobrego spotkało, to przeprosiny w obozie dla internowanych w Kaliszu. Słowa Piłsudskiego - ja was panowie bardzo przepraszam... Przypominam, Churchill polskim żołnierzom w roku 1945, kazał iść do diabła...
Po drugie, oceniając wydarzenia historyczne nie powinno się wyrywać ich z kontekstu. A on był taki, że w Bitwie Warszawskiej walczyły resztki z Wielkiej Wojny. Na Warszawę szło 100 tys. rosyjskich żołnierzy, źle wyposażonych, źle dowodzonych, rozciągniętych na kilkaset kilometrów. 100 tys. Polaków dało im łupnia. I czym prędzej obie strony zawarły zawieszenie broni.
To przypomnę, że w styczniu 1945 roku, gdy Rosjanie szykowali się do decydującej ofensywy, zgromadzili nad Wisłą 2,2 mln żołnierzy. A przeciwko nim stały siły niemieckie liczące pół miliona.
Nie ma więc nawet porównania z Bitwą Warszawską. Co gorsza, jeżeli w roku 1920 byliśmy przy stole, to w roku 1945 - w menu. To o nas decydowano.
Mogło być inaczej? De Gaulle przepchał się do stołu, Tito nie dał się wpisać do menu... Więc wszystkim opłakującym polską niedolę po roku 1945 pytam - a może zabrakło przywództwa? Kalibru Piłsudskiego, Witosa, Sikorskiego, Dmowskiego?
Choć w sprawach mniejszej wagi polscy żołnierze wpływ na rzeczywistość mieli. Odbili Kotlinę Kłodzką z rąk Czechów, mały włos a odbiliby również Śląsk Cieszyński, ale to drobiazgi, ciekawostki. Ważniejsze było, że udział w Operacji Berlińskiej I Armii Wojska Polskiego wykorzystano do korzystnych korekt zachodniej granicy, opierając ją o Nysę Łużycką i Szczecin. Z czego korzystamy po dziś dzień.
Więc dzisiejsze opluwanie kościuszkowców, żołnierzy - Sybiraków, za to, że walczyli z Niemcami, że zdobywali Berlin, odmawianie im miana polskich żołnierzy, jest najzwyczajniej, i nieprzyzwoite, i niemądre. I ahistoryczne.
Tysiące ich poległo, 5 tys. w samej Warszawie, gdy desantowali się na Czerniakowie, idąc na pomoc Powstaniu Warszawskiemu... Biało-czerwona flaga, powiewająca nad zdobytym Berlinem, to też oni...
Dlatego ciekaw jestem, co Andrzej Duda powie 15 sierpnia? Czy będzie szedł zgodnie z linią swojego obozu politycznego? Podzieli wojsko, w dniu jego święta, na słuszne, i na to złe? Czy też wróci do ducha czasów Bitwy Warszawskiej, gdy Polacy szli ramię w ramię, nie patrząc kto skąd pochodzi...