Niemieckie media doniosły w lipcu, że kanclerz Olaf Scholz i jego żona, brandenburska minister edukacji Britta Ernst, wyrzucili do śmietnika poufne dokumenty, które znalezione zostały przez sąsiadów. Co ciekawe, nie były one zutylizowane w niszczarce, choć wg procedur, było to konieczne. Sąsiedzi znaleźli m.in. wydruki z kalendarza spotkań i skrzynki mailowej oraz projekty przemówień. Wśród papierów znajdowały się dokumenty związane ze szczytem G7 w Elmau w czerwcu br., zakwalifikowane przez niemieckie MSZ jako "Materiały poufne - tylko do użytku służbowego". Olaf Scholz wyrzucił dokumenty. Jest pod lupą prokuratury Niemieckie prawo w sprawie materialnej ochrony tajemnic precyzyjnie określa procedury niszczenia dokumentów. W odpowiednim rozporządzeniu możemy przeczytać, że informacje niejawne muszą być niszczone w taki sposób, aby ich zawartość nie była rozpoznawalna ani nie można było uczynić jej rozpoznawalną. Do niszczenia można używać wyłącznie produktów lub procedur spełniających wymagania Federalnego Urzędu Bezpieczeństwa Informacji lub zlecać to usługodawcom. Tymczasem w śmietniku znalazły się dokumenty, które można było odczytać i skopiować. Zobacz też: Niemcy. Sondaż o kanclerzu: Wyborcy wolą Habecka od Scholza Prokuratura w Poczdamie będzie musiała zbadać na ile sprawa jest poważna i czy kanclerz będzie musiał zostać pociągnięty do odpowiedzialności karnej. Konkretnie Olafowi Scholzowi można postawić zarzut naruszenia tajemnicy służbowej i narażenia ważnych interesów publicznych, za co grozi do trzech lat więzienia lub kara grzywny.