Łukasz Szpyrka, Interia: Lewa strona sceny politycznej zarzucała panu, że zbyt wolno działa w sprawie odwołania kuratora łódzkiego Grzegorza Wierzchowskiego. Gdy kurator został w końcu odwołany, uaktywniła się prawa strona, która zarzucała, że ugiął się pan i nie broni dzieci przed ideologią LGBT. Dariusz Piontkowski: - Odwołanie kuratora nie miało żadnego związku z postulatami i wnioskiem lewicy. Nie miało też nic wspólnego z tym, o czym mówi część bardzo prawicowych polityków, czyli poglądami pana kuratora. Wielokrotnie mówiłem, że sam jestem przeciwny wprowadzaniu tej ideologii do szkół. Samo odwołanie zostało postanowione wcześniej, jeszcze zanim pojawiły się publiczne wypowiedzi tego pana w mediach. Odwołanie nie miało z nimi nic wspólnego. Przesądziła ocena wojewody i innych instytucji. Decyzja podjęta została dużo wcześniej, a dziś kurator próbuje połączyć swoje wypowiedzi z samym faktem odwołania, co jest nieprawdą i próbą manipulowania faktami. Co znaczy, że decyzja zapadła dużo wcześniej? Sam kurator mówił, że widzieliście się panowie w ubiegłą środę i nie dał mu pan żadnego sygnału, że może zostać odwołany. - Tyle tylko, że z wojewodą spotykałem się jeszcze wcześniej. Od kilku tygodni lub nawet miesięcy słyszałem zarzuty dotyczące pracy kuratora. Formalny wniosek pojawił się w połowie sierpnia, a w ubiegłym tygodniu podjęliśmy decyzję o odwołaniu kuratora. Mam wrażenie, że kiedy zgoda z resortu dotarła do Urzędu Wojewódzkiego, to ta informacja trafiła jakimś sposobem do kuratora. A gdy tylko się o tym dowiedział, próbował podjąć kroki, które były manipulacją faktami. Jaki jest więc powód odwołania kuratora? - Trudna współpraca z wojewodą, samorządami, nauczycielami, pojawiały się też skargi ze strony związków zawodowych i rodziców. Te wszystkie elementy zdecydowały, że wojewoda wystąpił z wnioskiem o odwołanie pana kuratora. Bulwersują pana słowa kuratora, który powiedział w telewizji Trwam o "wirusie LGBT"? - Podobnie jak praktycznie wszyscy politycy Zjednoczonej Prawicy uważam, że szkoła musi być bezpieczna, również pod względem światopoglądowym. Nie mogą się tam pojawiać agresywne programy i działania, które propagowałyby zachowania najczęściej kojarzone ze skrótem LGBT bądź gender. Wszyscy kuratorzy mają podejmować działania, które zabezpieczałyby szkoły przed rozprzestrzenianiem się takich poglądów. A same słowa o "wirusie LGBT" nie są nadużyciem? - Każdy z nas ma nieco inną ekspresję. Mówię o swoich poglądach i zdecydowanym sprzeciwie wobec tej ideologii, ale nie chcę oceniać, jakimi słowami ktoś określa swoje poglądy bądź przeciwne. Mam również przykłady agresywnych wypowiedzi polityków totalnej opozycji, które powinny być piętnowane. W obronie kuratora stanęła małopolska kurator oświaty Barbara Nowak. Jej pozycja także jest zagrożona? - Raz jeszcze podkreślę, że poglądy tego czy innego kuratora w kwestii LGBT, które są, jak rozumiem, zbieżne z programem Zjednoczonej Prawicy, na pewno nie będą powodem odwoływania jakiegokolwiek kuratora. Podejmując decyzję o odwołaniu kuratora łódzkiego, kierowałem się zupełnie innymi przesłankami. Polska szkoła jest gotowa na rozpoczęcie nauki 1 września? - Wydaje się, że tak. Dziś bezpośrednio rozmawiałem z dyrektorami różnych szkół. Byłem w regionie podlaskim, w mniejszych i większych szkołach. Część rozwiązań jest podobna. Niektórzy dyrektorzy otwarcie mówią, że dobrze, że wytyczne nie są zbyt szczegółowe, bo to pozwala im na dostosowanie do specyfiki danej placówki. Część szkół chce stosować maseczki i przyłbice, a część uważa, że nie ma takiej potrzeby, bo szkoła jest na tyle duża, a klasy nieliczne, że dystans zostanie zachowany. Gdyby wytyczne były bardzo szczegółowe i sztywne, dzieci musiałyby się w tych maseczkach męczyć. A jeśli nie ma zagrożenia, to nie ma powodu, żeby takie obostrzenia stosować. WHO i UNICEF wydały rekomendacje, by dzieci powyżej 12. roku życia chodziły w maskach, jeśli nie da się zachować metrowego dystansu. Rozważacie państwo wprowadzenie obowiązkowych maseczek, choćby w szkołach ponadpodstawowych? - Obecne przepisy mówią, że "nie ma obowiązku", ale jeśli sytuacja danej placówki do tego zmusza, to wówczas wydaje się logiczne, by przynajmniej w przestrzeniach wspólnych młodzież nosiła osłonę nosa i ust. W sali lekcyjnej nie musi być to stosowane. To wciąż zalecenia. Czy można się spodziewać, że noszenie maseczek przez starsze dzieci stanie się obowiązkiem? - W tej chwili nie wydaje nam się, by było to konieczne, ale jeśli sytuacja epidemiczna w skali całego kraju zmieni się na trudniejszą, to wówczas być może wprowadzimy taki przepis. Oczywiście, o ile GIS i MZ zalecą, by tak zrobić. Na dziś, ich zdaniem, nie ma takiej potrzeby. Eksperci z Uniwersytetu Warszawskiego, ale też dr Paweł Grzesiowski w rozmowie z Interią, sugerują, by opóźnić powrót uczniów do szkół o dwa tygodnie, bo pod koniec miesiąca dzieci wracają jeszcze z wakacji i obozów, więc wirus może trafić do szkół już na początku września. Uważa pan, że obawy ekspertów są nieuzasadnione? - Tak mi się wydaje. Proszę pamiętać, że liczba dzieci i młodzieży, która korzysta z wypoczynku letniego, jest mniejsza niż w ubiegłych latach. Część już wróciła z wakacji. Nie słyszeliśmy, również z mediów, aby na grupowych wyjazdach, jak obozy czy kolonie, występowały duże ogniska zakażeń. To oznacza, że tam zachorowań nie było. W związku z tym straszenie, że dzieci wracające z kolonii i obozów będą zarażały, nie ma podstaw w rzeczywistości. Jest pan przekonany, że 1 września rodzice mogą bez obaw puścić dzieci do szkół? - Wydaje się, że w przytłaczającej większości szkół można rozpocząć stacjonarne zajęcia. Tam, gdzie są strefy żółte i czerwone, to inspektor sanitarny będzie musiał się wypowiedzieć. Sam fakt, że ktoś zachorował w okolicach Rzeszowa, wcale nie oznacza, że w okolicach Szczecina trzeba zamknąć wszystkie szkoły. Jest pan przekonany, że zarówno pan osobiście, jak i MEN zrobiliście kompletnie wszystko, by powrót uczniów był bezpieczny? - Staraliśmy się zrobić wszystko, co możliwe, jeśli chodzi o kompetencje urzędników centralnych. Część zadań należy do dyrekcji szkoły, organów prowadzących, bo prowadzenie szkół jest rozdzielone na kilka podmiotów. Opozycja organizuje we wtorek i środę konsultacje z rodzicami i nauczycielami w Sejmie. Wnioski z tych konsultacji mają trafić do MEN. Pochyli się pan nad nimi? - Jestem otwarty na każdą uwagę, która dociera do resortu. Sam bezpośrednio rozmawiam także z dyrektorami, rodzicami i nauczycielami, ale jeżeli będą inne interesujące wnioski od innych instytucji, osób, to chętnie się przyjrzymy. Jeśli uznamy, że coś warto zmienić, to jesteśmy na tę zmianę otwarci. Musimy też pamiętać, że sytuacja epidemiczna może się zmieniać, więc patrzymy i reagujemy na to, co dzieje się wokół. Minister zdrowia zrezygnował, gdy wzrosły wskaźniki zakażonych. Szef MSZ, gdy na Białorusi trwają protesty. Złośliwi żartują, że pan zrezygnuje 1 września. - Nie mam czasu na śledzenie komentarzy. Przygotowujemy się do rozpoczęcia nowego roku szkolnego oraz bezpiecznego powrotu uczniów do szkół i to jest dla mnie najważniejsze w tej chwili. Ma pan zapewnienie, że zostanie na stanowisku po rekonstrukcji rządu? - Decyzja należy do premiera i kierownictwa partii. Jak każdy minister, jestem do dyspozycji premiera. Łukasz Mikołajczyk, jak informują wielkopolskie media, przymierzany jest na pańskiego następcę. - Jeszcze raz podkreślę - premier i kierownictwo partii będą decydować o tym, kto ma pełnić poszczególne funkcje ministerialne. Spokojnie robię to, co do mnie należy. Przygotowujemy się do rozpoczęcia roku szkolnego, a to, co wydarzy się w trakcie rekonstrukcji, jest poza mną. Rekonstrukcja to nie tylko personalia. Mówi się, że resort edukacji zostanie połączony z innymi - np. z nauki i szkolnictwa wyższego oraz sportu. Podoba się panu ten pomysł? - Edukacja to bardzo obszerna dziedzina i trudno dzielić ją z innymi. Był pomysł, by połączyć ją ze sportem, bo ogromna część resortu sportu działa na rzecz młodzieży, ale dzieje się to w dużej mierze poza systemem edukacji. Różne mogą być spojrzenia, ale to nie ja będę podejmował decyzje. Każde rozwiązanie ma wady i zalety. Rządowy sztab zarządzania kryzysowego od miesięcy obraduje zdalnie. Dlaczego więc dzieci wracają do szkół? - Czasami jest tak po prostu wygodniej. Takie spotkania trwają np. godzinę, a często było tak, że sam dojazd zabierał więcej czasu. Czas pandemii pokazał, że część spotkań może odbywać się w sposób zdalny i z tego korzystamy. Podobnie jest w edukacji. Mówiłem wielokrotnie, że niektóre techniki kształcenia na odległość warto, aby były wykorzystywane również w nauce stacjonarnej. Rozmawiał Łukasz Szpyrka