Cała sprawa zaczęła się w 2000 roku. Rodzice siedmiolatka byli po rozwodzie i dziecko mieszkało z matką. Ojciec od czasu do czasu odwiedzał chłopca, aż pewnego dnia zabrał go z sobą na weekend. Kiedy dwa dni później mężczyzna nie zwrócił dziecka, kobieta zaczęła się niepokoić. Poszła do domu, w którym mieszkał jej były partner, jednak nie zastała tam nikogo. Sąsiedzi powiedzieli, że mężczyzna zabrał swoją matkę oraz syna i wyjechał. Nikt nie wiedział gdzie. Wezwano policję, jednak działania śledczych nie przyniosły rezultatów. Jak się okazało, mężczyzna wyjechał z matką i synem do Rostowa nad Donem. Nie kupili tam żadnego mieszkania, a koczowali w tanich motelach, garażach czy pustych domkach letniskowych. Chłopiec skończył zaledwie dwie klasy szkoły, aż ojciec postanowił wstrzymać jego edukację. Zamiast tego kazał mu iść do pracy. Przez te wszystkie lata chłopiec pracował w myjniach samochodowych, następnie jako dozorca, a potem jako "złota rączka". Jak sam dziś opisuje, ojciec był dla niego "potworem" - regularnie bił jego i babcię. Zabierał też wszystkie pieniądze zarobione przez dziecko. Rodzina głodowała. Po kilku latach babcia zmarła i wtedy życie chłopca przypominało już prawdziwe piekło. Wszystko się jednak zmieniło, gdy ojciec został w zeszłym roku zatrzymany przez policję za handel narkotykami i skazany na 20 lat kolonii karnej. 27-latek po raz pierwszy był wolny. Nie znał jednak nikogo, nie miał nawet dokumentów. O historii młodego mężczyzny dowiedzieli się jego koledzy z myjni samochodowej, w której pracował. To oni przekonali go, by odszukał swoją matkę. Pomogli założyć mu konta w mediach społecznościowych, gdzie z czasem udało się odnaleźć rodzicielkę. Mężczyzna napisał do niej. Wołgogradka natychmiast ruszyła do swojego syna. Oboje poszli następnie na policję, by pomogli w uzyskaniu dokumentów dla syna. Adam Zygiel Czytaj na RMF24.pl