Zamieszki w Tunezji: Uciekł prezydent, MSZ odradza wyjazdy
Wczoraj prezydent Tunezji Zin el-Abidin Ben Ali rozwiązał rząd, po czym uciekł z kraju. W nocy w Tunisie spłonęło wiele budynków i słychać było strzały. Dziś centrum stolicy wyglądało na zupełnie opuszczone. W antyrządowych zamieszkach, które wybuchły w grudniu, zginęło już kilkadziesiąt osób.
Zamieszki wybuchły w Tunezji miesiąc temu, kiedy policja zabrała - za brak licencji - wózek z owocami 26-letnimu bezrobotnemu. Mężczyzna dokonał sampospalenia; zmarł w rezultacie ciężkich oparzeń. Według władz od grudnia zginęły 23 osoby, według obrońców praw człowieka - 66.
Jak informują portal INTERIA.PL pracownicy ambasady, Polacy nie panikują, tylko proszą o informację na temat wytycznych i rad co do zachowania. Polskim turystom radzi się pozostawanie w hotelach, które są uznawane za bezpieczne miejsca.
Polski MSZ w wydanym wczoraj wieczorem komunikacie oświadczył, że w związku z wprowadzeniem w Tunezji stanu wyjątkowego "stanowczo odradza wyjazdy do tego kraju".
Kategorycznie odradzamy Polakom w tej chwili wyjazd do Tunezji do czasu uspokojenia się sytuacji politycznej - oświadczył w piątek minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski.
Powiedział dziennikarzom, że obecnie w Tunezji znajduje się ok. 300 Polaków. - Apelujemy, aby nie opuszczali ośrodków wczasowych, gdzie się znajdują i gdzie jest bezpiecznie - podkreślił minister.
Rada Konstytucyjna Tunezji uznała dziś oficjalnie, że stanowisko prezydenta kraju jest nieobsadzone, oraz że konstytucja wymaga, by wybory prezydenckie zostały przeprowadzone nie później niż w ciągu 60 dni - podała miejscowa telewizja.
Uznała też, że zgodnie z konstytucją tymczasowym prezydentem kraju powinien zostać przewodniczący niższej izby parlamentu Fuad Mebaza, a nie premier Mohammed Ghannuszi.
Wczoraj Ghannuszi oświadczył, że przejmuje tymczasowo obowiązki prezydenta, ponieważ sprawujący je dotychczas Zin el-Abdin Ben Ali przejściowo nie jest w stanie ich pełnić.
Po wieczornych zamieszkach, jakie wybuchły w stolicy, miasto wyglądało dzisiaj na całkowicie opuszczone. W nocy spłonęło wiele budynków, na ulicach grasowali szabrownicy i słychać było strzały i dźwięk odpalanych granatów z gazem łzawiącym. Nad miastem latały helikoptery patrolujące miasto.
Według agencji dpa dzisiaj rano w płomieniach stał główny dworzec kolejowy w Tunisie, podobnie jak supermarkety. Korespondent Reutera relacjonował, że ludzie ubrani po cywilnemu strzelali na ulicy z nieoznaczonych samochodów w dzielnicy Ettadamen. Na razie ich tożsamość pozostaje niewyjaśniona.
Według relacji świadków, na których powołuje się agencja Reutera, w miejscowości Denden, ok. 19 km od stolicy, ze śmigłowca wysadzono żołnierzy, którzy mają przywrócić porządek na ulicach. Wojsko uruchomiło gorące linie, gdzie można się zgłaszać w razie zagrożenia.
Premier: Organizujcie się w grupy i pilnujcie dobytku
Premier Mohammed Ghannuszi, tymczasowo pełniący obowiązki prezydenta Tunezji, pojawił się w telewizji w transmisji na żywo. Obiecał przywrócenie porządku i spokoju. Poradził też mieszkańcom stolicy, by organizowali się w grupy i razem strzegli swojego dobytku.
Ghannuszi zapowiedział, że spotka się dzisiaj z przedstawicielami partii politycznych, w celu stworzenia koalicji rządowej.
Nie wiadomo jeszcze - zauważa Reuters - czy demonstranci zaakceptują przejściowe rządy Ghannusziego ze względu na jego wcześniejsze powiązania z obozem władzy.
INTERIA.PL/PAP