7-letnia dziewczynka pojawiła się w szkole ze swastyką namalowaną na ręce. Dzięki natychmiastowej reakcji nauczyciela, nazistowski symbol został szybko usunięty. Jak się okazało, matka pomogła jej w domu odtworzyć zniszczony rysunek. - To była jedna z najgłupszych rzeczy, jakie zrobiłam w swoim życiu, ale to nie powód, żeby zabierać mi dzieci - powiedziała. Gdy o zdarzeniu dowiedziały się organizacje społeczne, przeszukano mieszkanie kobiety. Znaleziono w nim neonazistowskie symbole oraz flagi. Od razu zabrano jej 2-letniego syna, a córkę odebrano bezpośrednio ze szkoły. Stwierdzono wówczas, że matka ma destrukcyjny wpływ na psychikę swoich dzieci, co podkreślali następnie w sądzie pracownicy socjalni, którzy mieli styczność z rodziną. Chociaż matka z dumą nosi srebrny naszyjnik z motywem swastyki i posiada w domu nazistowskie flagi, nie przyznaje się do tak skrajnych poglądów. Z drugiej jednak strony buntuje się, kiedy w państwie stosuje się podwójne standardy. - Dlaczego czarny człowiek ma prawo manifestować swoją przynależność rasową, a biały człowiek za hasła "white pride" jest karany i nazywany neonazistą czy rasistą? Przecież to szczyt hipokryzji - mówi kobieta. Matka od czterech miesięcy walczy o dzieci, które przebywają w rodzinach zastępczych. - Płakałam bez przerwy przez osiem dni. Kładłam się na ich łóżku, przytulałam się do ich maskotek i płakałam - wspomina matka. Jak na razie może spędzać z nimi zaledwie 2 godziny w tygodniu, ale zapewnia, że jest gotowa zrezygnować ze swoich poglądów i sposobu życia, by odzyskać dzieci. EKM