Wielka Brytania: Najmłodszy premier od 200 lat
Wielka Brytania ma najmłodszego premiera od 200 lat i pierwszy koalicyjny rząd od 70 lat. To koniec politycznej niepewności. Czy jednak koalicja jest małżeństwem z miłości, czy też zapowiedzią szybkiego rozwodu? - zastanawia się środowa prasa brytyjska.
"Paktowi koalicyjnemu konserwatystów z liberałami trzeba będzie się dokładnie przyjrzeć, ale dzięki niemu koalicja będzie dysponowała w Izbie Gmin wystarczającą liczbą głosów, by zapewnić stabilny rząd" - napisał w środę w komentarzu redakcyjnym "Financial Times".
Gazeta jest pod wrażeniem "politycznej dojrzałości" obu partii wykazanej w negocjacjach i wyrażającej się w "godnej uznania gotowości do kompromisu". Dodaje, że ta cecha będzie im nadal potrzebna, jeśli koalicja ma się utrzymać. "Nawet jeśli przywódcy obu koalicyjnych partii sprawiają wrażenie, że jest im ze sobą wygodnie, to szeregowych członków obu partii dzielą głębokie różnice ideologiczne" - zaznacza "FT".
Dla publicysty "Timesa" Bena Macintyre'a lider torysów i nowy premier David Cameron jest wciąż postacią zagadkową. Jest "idealistą, a nie ideologiem, pragmatykiem, a nie fanatykiem", ale na arenie publicznej politykiem powściągliwym. O jego koalicyjnym partnerze, liderze liberałów Nicku Cleggu, inni publicyści "Timesa" piszą, że "dzięki przebiegłości i determinacji w ciągu niespełna miesiąca zdołał się przeobrazić z lidera trzeciej największej partii politycznej w politycznie najbardziej wpływowego polityka w państwie".
"Guardian", który w kampanii wyborczej popierał liberałów sądzi, iż ich koalicja z torysami jest lepszym rozwiązaniem dla W. Brytanii niż mniejszościowy rząd konserwatystów. Zarazem gazeta nie kryje rozczarowania z powodu fiaska alternatywnej koalicji liberałów z laburzystami nazywając ją "zaprzepaszczoną historyczną okazją". Dziennik wskazuje, że rządowe księgi przychodów i rozchodów zapisane są czerwonym atramentem (wykazują niedobór - PAP), a w kampanii wyborczej zarówno niebiescy (torysi) jak i żółci (liberałowie) szermowali hasłem redukcji podatków.
"Największym testem dla koalicjantów będzie to, czy bogaci wniosą swój wkład w redukcję długu publicznego, czy też ciężar jego redukcji spadnie na biednych w postaci cięć wydatków na sferę budżetową i zwyżkę podatku VAT" - ocenił "Guardian".
Czołowy publicysta sprzyjającego torysom "Daily Telegraph" Simon Heffer przewiduje, że nowa koalicja okaże się nietrwała, między koalicjantami dochodzić będzie do tarć, jej osiągnięcia pozostawią wiele do życzenia i zostaną rozpisane nowe wybory, które - jego zdaniem - przegrają liberalni demokraci. Heffer wskazuje na nieprzystawalność lewego skrzydła liberałów, rozczarowanych brakiem postępu w realizacji ich postulatu proporcjonalnej ordynacji wyborczej i eurosceptycznej prawicy Partii Konserwatywnej, która wolałaby, aby torysi utworzyli rząd mniejszościowy i rządzili samodzielnie.
Komentator "The Independent" Steve Richards sądzi, że Cameron jest "błyskotliwym choreografem" zdolnym oczarować obie te frakcje, ale przewiduje, iż "efekt nowości" nie okaże się wystarczającym spoiwem koalicji, skoro obie partie mają odmienne orientacje.
"Nie wyobrażam sobie, jak eurosceptyczna partia (torysi - INTERIA.PL) posiadająca utarte opinie w sprawach podatkowych, wydatków publicznych i roli państwa w dłuższym okresie będzie mogła współpracować z proeuropejską partią, która na swoich dorocznych zjazdach często zwraca się w lewo" - zaznaczył.
"Jeśli koalicja zostanie uznana za sukces, to nie ulega wątpliwości, że chwała z tego powodu spadnie na torysów, albo przynajmniej tak będą to oni przedstawiać. Jeśli zaś koalicja okaże się nieudana, to odpowiedzialność spadnie na obie partie. W najbliższych wyborach nie spodziewam się "cleggoforii (euforii wobec Nicka Clegga - INTERIA.PL)" - dodał publicysta.
INTERIA.PL/PAP