Na pytanie, kto jest odpowiedzialny za incydenty z nocy na wtorek, w tym w siedzibie telewizji, 39 proc. respondentów odpowiedziało, że rząd, 29 proc. winą obarczyło opozycję. 18 proc. jest zdania, że winę ponoszą obie strony, 14 proc. nie odpowiedziało na pytanie. W nocy z poniedziałku na wtorek podczas gwałtownych zamieszek zaatakowano gmach telewizji publicznej, spalono wiele samochodów, zdemolowano witryny sklepowe i wejścia do banków. Zapytani, czy policja powinna w takich wypadkach reagować z większym zdecydowaniem, 40 proc. uczestników badania odpowiedziało twierdząco argumentując, że uczestnicy zamieszek są poważnym zagrożeniem. 45 proc. uznało, że użycie przez policję większej siły może jedynie doprowadzić do eskalacji przemocy. Zarówno pierwszej nocy zamieszek, jak i drugiej, z wtorku na środę, policja użyła gazów łzawiących i armatek wodnych. Premier Gyurcsany oświadczył w środę na posiedzeniu rządu, że gabinet nie będzie tolerował przemocy podczas protestów i że władze użyją bardziej zdecydowanych środków wobec uczestników zamieszek. Gyurcsany zarzucił politykom, którzy byliby w stanie to zrobić, że nie wysyłają jasnego sygnału do uczestników zamieszek, że ich działania nie mają politycznego poparcia. Węgierski parlament niemal jednogłośnie przyjął we wtorek uchwałę potępiającą nocne zamieszki w Budapeszcie i zaapelował o pokój w stolicy Węgier. Do kryzysu politycznego na Węgrzech doszło po opublikowaniu w mediach nagrania z narady partyjnej sprzed kilku miesięcy, w którym premier przyznaje, że rządzący pod jego przewodem socjaliści okłamywali społeczeństwo co do faktycznego stanu gospodarki i państwa, wzywa do zaprzestania tych praktyk i wszczęcia niepopularnych reform.