Przypadkowi narzeczeni
Na emigracji nie tylko szuka się pracy. Szuka się też ludzi. Żaden człowiek, jak powiedział John Donne, nie jest samotną wyspą, potrzebuje innych. Ale na obczyźnie łatwiej o błąd w doborze partnera. Z samotności.
Zaimponowanie niczym
Ania, graficzka z Londynu, przez pierwszy rok pobytu w stolicy nie wiązała się z nikim. Za dużo wrażeń, ciągłe przeprowadzki, nowa praca, która ją cieszyła, nauka. Po jakimś czasie uświadomiła sobie jednak, że w jej życiu zrobiło się miejsce na kogoś jeszcze, że już czas. A poza tym była wiosna. W powietrzu czuć było tę unikalną londyńską atmosferę miejskiego szaleństwa, które wraz z zapachem kwiatów drażniło zmysły. "Wtedy zrozumiałam, że to wcale nie jest łatwe. Spotykam się z ludźmi, mam masę przyjaciół, ale nie ma wśród nich żadnego mężczyzny, z którym chciałabym się związać. Wszyscy korzystają z życia, z pieniędzy, jakie zarabiają, i albo każdy weekend spędzają na obłędnym piciu, albo mają hobby, które wyklucza spędzanie czasu z innymi ludźmi. Chociaż to drugie akurat bardzo szanuję".
Jarka poznała u przyjaciół na kolejnej pijackiej imprezie, z której zamierzała wyjść. Siedział spokojnie, nie odzywał się i tym ją zdobył. "Zauważ - nie zbliżyliśmy się do siebie, nie ujął mnie dowcipem, zachowaniem, zainteresowaniami, nic nas nie połączyło poza faktem, że ja chciałam wyjść, a on nie wydawał się szczególnie podekscytowany tym, co się działo" - mówi Ania. "Wystarczyło, że zachowywał się trochę inaczej, a ja byłam naprawdę w nie najlepszym stanie emocjonalnym".
Pokierowała sprawą tak, że zaczęli się spotykać. Tylko nie mieli za bardzo o czym ze sobą rozmawiać. Oglądali razem telewizję. Albo raczej filmy. W soboty chodzili na spacery. Wyglądało to tak - on jechał na rowerze, ona szła obok (chwilowo nie było ją stać na kupno roweru, bo płaciła za szkołę). Czasami odprowadzał ją na przystanek autobusowy albo stację metra. Na rowerze. "A ja i tak się zakochałam" - oznajmiła Ania. "Wiedziałam, że jesteśmy nie tylko różni, lecz że nas kompletnie nic nie łączy, ale był moją ucieczką od rytuałów emigranckiego życia".
Związek się jednak rozpadł. Z taką samą siłą, z jaką się zaczął, czyli po prostu ucichł. Jarek mniej dzwonił, Ania nie zabiegała, choć było jej trochę przykro. Sama nie wiedziała, dlaczego? Jak mówi teraz, była zakochana w samym zakochaniu, w samym fakcie, że nie jest sama. Ale i to przeszło.
Życie z małżem
Lena należy do osób, które błyskawicznie się integrują, dlatego też szybko zakochała się w Angliku. Z wzajemnością. Oczywiście angielskie zakochanie jest inne od słowiańskiego. Jest bardziej stonowane, niewylewne. Emma Thompson powiedziała kiedyś, że życie z jej mężem to jak życie z małżem. Czasem się skorupa otworzy, ale bardzo rzadko.
Taki był też Anglik Leny. Bardzo wesoły - fakt. Sarkastyczny i dowcipny, kiedy przychodzili do Leny znajomi, zawsze był duszą towarzystwa, tryskał humorem. Gdy zostawali sami, zapadał się w sobie. "Poznaliśmy się na jakiejś imprezie, spodobał mi się. Umówiliśmy się na drinka następnego dnia, po wieczorze bolały mnie mięśnie twarzy od śmiechu. John ma nieprawdopodobne poczucie humoru. Poczułam, że będzie mi w życiu weselej, jeśli będziemy się spotykać. Ale nie jest, bo John jest bardzo skryty, poza tym wszystko obraca w żart. Może bym to zniosła, gdyby nie to, że on o mnie w ogóle nie zabiega! Nie jest szarmancki, nie dzwoni do mnie? Bardzo mi z tym źle, bo mój poprzedni chłopak, z którym się rozstałam, właściwie sobie mnie wychodził, zawsze wszystko się działo z jego inicjatywy".
"Polki są wychowane zupełnie inaczej niż Brytyjki. Są bardziej pasywne. Czekają na rycerza. Często wchodzą w związki nie dlatego, że kochają, tylko dlatego, że ktoś za nimi chodził, że jest taki dobry, nie zwracając uwagi na wspólne zainteresowania czy inne więzi. Brytyjki są kulturowo nastawione inaczej" - tłumaczy psycholog Alexandra Piotrowska - "szybko wyciągają wnioski - nie wyszło w jakiejś relacji, trzeba szukać dalej. Takie shopping around".
Kiedy ostatnio widziałam Lenę, siedziała przed swoim biurem, piękna, zamyślona, paliła papierosa i patrzyła gdzieś w przestrzeń. Kilka godzin wcześniej rozmawiałyśmy i powiedziała, że wieczorem jedzie do Johna, ale nie wyglądała na zachwyconą. "Wypijemy dobre wino i pomilczymy" - powiedziała - "chyba że ktoś do niego przyjdzie, wtedy będzie wesoło".
Szybka konsumpcja
Robert przyjechał do Wielkiej Brytanii ze swoją partnerką. Po roku rozstali się z hukiem, bo dziewczyna znalazła sobie kogoś innego w nowej pracy. Robert był zupełnie zdruzgotany. Przez długi czas uważał, że wszystkie kobiety są złe i wykluczył możliwość związania się z kimś ponownie, uznawszy, że scenariusz będzie musiał się powtórzyć. Dopiero po około roku zaczął się powoli otwierać na następne relacje. Ale pojawił się problem. "Jestem imprezowy" - oznajmił pewnego dnia - "lubię piątki i soboty, i na nie czekam. Ale moje życie nie może tak wyglądać, że w każdy piątek muszę się upić z jakimiś mniej lub bardziej przypadkowymi kobietami, w sobotę dochodzić do siebie, a potem zastanawiać się, co mam ze sobą zrobić w kolejny samotny weekend i oczywiście idę się upić z przypadkowymi ludźmi. Mam tego dosyć, ale z drugiej strony, jak kogoś poznam?".
Pojawiły się związki. Jeden nawiązał się w barze ("Znałem ją z widzenia") i został szybko skonsumowany ("No i potem nie mieliśmy o czym rozmawiać"), drugi na imprezie u kolegi ("Jakoś tak wyszło"), który trwał dwa tygodnie ("Obraziła się na mnie, że mam za dużo znajomych. Było mi to na rękę, bo już po tygodniu nie mieliśmy ze sobą nic wspólnego, tak naprawdę").
"Ludzie mają rożne oczekiwania względem siebie. Emigranci przyjeżdżają do Wielkiej Brytanii z filozofią tu i teraz" - tłumaczy psycholog. "Dwudziesto- i trzydziestolatkowie przez to, że są na obczyźnie, oderwani od swoich tradycji i środowisk, dają sobie przyzwolenie na rozmaite zachowania. Ważne, aby uświadomić sobie swoje potrzeby i dopasować je do kogoś".
Powtórka z domu
"W Polsce nigdy bym się z kimś takim nie związała" - powiedziała Monika. Właśnie dochodzi do siebie po nieudanym związku, który sama zainicjowała. Wykształcona, bardzo wrażliwa, atrakcyjna, nagle, z samotności, powieliła domowe wzorce. Mimo pełnej świadomości, że to robi, weszła w toksyczny związek, który zaczął się zupełnie przypadkiem - tego dnia najwyraźniej jej samotność sięgnęła zenitu.
Nie była to samotność, o jakiej czytamy w rubrykach pism kobiecych. Monika, otoczona ludźmi, odnosząca sukcesy, nie potrafiła albo nie chciała znaleźć kogoś, z kim by się nimi dzieliła. I nagle powiedziała: "Dość!". Pech chciał, że nie wtedy, kiedy powinna.
Związek zaczął się błyskawicznie. Nie przyjrzeli się sobie, od razu zaczęli być razem, wymieniając emocjonalne ciosy. Zakochali się w sobie, a raczej zaspokoili swój głód uczuciowy. Ona wyszła ze związku pierwsza, po kilkumiesięcznej powtórce z domowych pieleszy, on lizał rany psychiczne zadane jej i sobie.
"Ludzie, którzy wyjeżdżają, często przed czymś uciekają" - mówi psycholog. "Ważne jest, przed czym. Ważne jest, by się dobrać wartościami, jakie wyznajemy. Przypadkowe związki, zawarte tylko z lęku przed samotnością, mogą być bolesne. Spotykamy się, jest nam ze sobą dobrze - to wyznacznik, czy na bycie z tym kimś przyszedł czas".
Aleksandra Łojek-Magdziarz
Link Polska