Jeżeli zatrzęsie Rumunią, w Polsce popękają szyby
Do kolejnego dużego trzęsienia ziemi może dojść na którymś z bocznych odgałęzień uskoku biegnącego wzdłuż Półwyspu Apenińskiego w kierunku Alp, a tamtędy aż do polskiej części Karpat. Nie zdarzy się to jednak dziś czy za miesiąc, ale w perspektywie najbliższych 10 lat - mówi w rozmowie z "Polską" sejsmolog Paweł Wiejacz z PAN
- W praktyce jednak aktywność tego uskoku kończy się mniej więcej na wysokości Pizy, więc Polska nie jest bezpośrednio zagrożona - uspokaja.
Jego zdaniem wstrząsów sejsmicznych można spodziewać się w Turcji i Rumunii. - Fale sejsmiczne z rejonu Rumunii dobrze przenoszą się we wschodniej części naszego kraju, od linii wyznaczanej przez Przemyśl i Kołobrzeg. Dotychczas wstrząsy takie były odczuwalne w Lublinie, Warszawie, a nawet Gdańsku.
Jeśli w Rumunii dojdzie do silnego trzęsienia ziemi, to będzie ono odczuwalne np. na wyższych piętrach wysokich budynków o konstrukcji szkieletowej, które dobrze przenoszą drgania. Budynki nie są zagrożone, ale nie można wykluczyć, że siła będzie wystarczająca, by powypadały szyby z okien, co może być niebezpieczne dla ludzi - tłumaczy w 'Polsce" Paweł Wiejacz.
Pytany, czy w Polsce możemy spodziewać się trzęsień ziemi, przypomina, że wstrząsy kaliningradzkie, które miały miejsce w 2004 r. kompletnie nas zaskoczyły. Dopiero jakiś czas potem udało się w średniowiecznych kronikach znaleźć zapiski, z których wynika, że w tamtym rejonie ziemia trzęsła się w 1302 r.
Przez całe lata uważano, że to pomyłka w relacji ówczesnego kronikarza. - W przypadku epicentrum kaliningradzkiego (...) częstotliwość drgań przekracza 700 lat. Ale nie jesteśmy w stanie przewidzieć, czy wstrząs w rejonie kaliningradzkim powtórzy się w ciągu najbliższych kilku, czy też kilkudziesięciu lat - mówi sejsmolog.
INTERIA.PL/Polska