"Europa nie może sobie pozwolić na powstanie państwa dżihadystów u swoich wrót, w Mali. Nie mogą się na to zgodzić również państwa sąsiedzkie. Wiele do stracenia ma Algieria, która już stała się obiektem ataku" - pisze "El Pais". Dziennik zaznacza, że to siódma interwencja w państwach muzułmańskich w przeciągu ostatnich czterech lat. Żadna z nich nie zakończyła się pełnym sukcesem, czego przykładem może być niedokończona operacja w Libii. Zdaniem gazety problemem jest brak wspólnego stanowiska w wojnie przeciwko terroryzmowi. "Francja działa sama. Choć jako byłe państwo kolonialne broni swoich interesów w Mali, w której mieszka 6 tysięcy francuskich obywateli, robi to również w interesie Europy" - podkreśla "El Pais". Dodaje, że żadne inne państwo nie stanęło na wysokości zadania, "oferując jedynie pomoc intelektualną i logistyczną". "Prezydent Francois Hollande swoją stanowczą decyzją zdobył polityczną pozycję w kraju i zagranicą. Jednak celem nie może być jedynie zniszczenie terrorystów, o czym przekonywał wcześniej. Chodzi o cały Sahel, tykającą bombę islamistów, którą trzeba dezaktywować. Do tego potrzebne będzie coś więcej niż broń" - podsumowuje El Pais. Ministrowie spraw zagranicznych państw UE spotykają się w czwartek na nadzwyczajnym posiedzeniu w Brukseli, by zatwierdzić plan wysłania wojskowej misji szkoleniowej do ogarniętego konfliktem Mali. Na zbrojną interwencję w północnoafrykańskim kraju zdecydowała się Francja. Od 11 stycznia francuskie lotnictwo bombarduje pozycje islamistów na północy Mali. W nocy z 15 na 16 stycznia francuscy żołnierze rozpoczęli operacje lądowe w tym kraju. Od kwietnia 2012 r. rebelianci zdołali opanować na północy Mali pustynny teren o powierzchni równej Francji. Sprzyjał im chaos, w jakim pogrążył się kraj po obaleniu w marcowym wojskowym zamachu stanu demokratycznie wybranego prezydenta Amadou Toure. Według ekspertów do spraw bezpieczeństwa islamiści chcą utworzyć w północnym Mali własne państwo i przekształcić je w ośrodek ekstremizmu, zagrażający sąsiednim krajom.