W pracy czy w sklepie lepiej lub gorzej mówią po angielsku, we własnym gronie przechodzą na specyficzny slang, który - jak donosi gazeta "Polish Weekly Express" - dorobił się nawet własnej nazwy. Ponglish to prawdziwa językowa hybryda. Na porządku dziennym jest w niej spolszczanie wyrazów angielskich, dodawanie im polskich przedrostków i końcówek. W ruch poszły też formy, struktury gramatyczne i frazeologizmy. Tym sposobem od rodaka mieszkającego w Londynie czy Edynburgu dowiemy się na przykład, że nie miał wczoraj seksu (od ang: to have sex), bo nie spiknął się ze swoją dziewczyną. Albo że rano lepiej jechać tubą (tube - metro), niż brać autobus (to take a bus), bo w city jest okropny trafik (ruch uliczny, korek). Językoznawcy mają mieszane uczucia: - Dawna Polonia, dla której język stanowił jedyny kontakt z krajem, do tej pory używa pięknej polszczyzny. Dla młodej emigracji nie jest to już tak ważne, uważa dr Katarzyna Kłosińska, językoznawca z Uniwersytetu Warszawskiego. - Slangowanie to proces naturalny. Nie ma potrzeby bić w związku z tym na alarm, skoro ciągle jeszcze więcej w tym języku polszczyzny niż elementów obcych. Bez obaw więc odbierz call od znajomego z Irlandii. Pewnie właśnie ma break i zamiast iść na lunch, postanowił się z tobą spiknąć, radzi "Metro".