"Czarny Orzeł" bez polskich pazurów
Polscy żołnierze w operacji "Czarny Orzeł" nie oddali jeszcze ani jednego strzału. Akcja trwa od czterech dni, a jej celem jest usunięcie z Diwaniji zbrojnych oddziałów rebeliantów. Polacy biorą w niej udział razem z żołnierzami amerykańskimi i irackimi.
Udział naszych żołnierzy w tej akcji to szeroko pojęte "wsparcie działań bojowych". Część 400-tysięcznej Diwaniji jest wciąż zajęta przez rebeliantów. Raz po raz zamykane są dzielnice, gdzie dochodzi do ulicznych walk, Polacy jednak stoją z boku.
- Tworzą punkty kontrolne i blokują dostęp do dzielnic, w których działają Irakijczycy i Amerykanie. W ten sposób zapewniają swobodę manewru sojuszników, gdyby przypadkiem rebelianci ściągali posiłki - mówi rzecznik resortu obrony Jarosław Rybak. Jednocześnie podkreśla, że polscy żołnierze do tej pory nie musieli używać broni. - Oczywiście, do takiej sytuacji może dojść. Jeżeli zostaną zaatakowani, to odpowiedzą ogniem. Natomiast założenie jest takie, że to Irakijczycy i Amerykanie są na pierwszej linii, a my ich wspieramy - zapewnia.
W operacji bierze udział ponad 3 tys. Irakijczyków i Amerykanów oraz kilkuset polskich żołnierzy. Po 4 dniach zatrzymano prawie 100 rebeliantów. Koalicjanci stracili jednego żołnierza, rebelianci - kilkudziesięciu.