Brytyjczycy spierają się o JOW-y
Brytyjczycy toczą spór o jednomandatowe okręgi wyborcze (JOW-y). Na Wyspach ukazał się raport, którego autorzy twierdzą, że przez system większościowy rezultat majowych wyborów był "najbardziej nieproporcjonalny" w historii brytyjskiej demokracji. Wyliczają, że głosy milionów ludzi opowiadających się za mniejszymi ugrupowaniami zostały zmarnowane.
Pięć milionów głosów - dwa mandaty. To wyborczy bilans lewicowych Zielonych i prawicowej Partii Niepodległości. Bilans, za który autorzy raportu winią JOW-y.
Przy ordynacji proporcjonalnej przełożyłoby się to na 100 miejsc.
- Próbujemy upchnąć politykę wielopartyjną w staromodny system zaprojektowany na erę, gdy o władzę walczyły ledwie dwa ugrupowania. Wyborcy dziś się zmienili, a system naprawdę nie radzi sobie z tymi zmianami - mówiła BBC Katie Ghose ze Stowarzyszeni na Rzecz Reformy Wyborczej.
Zdania są jednak podzielone. Zwolennicy systemu większościowego podkreślają, że JOW-y gwarantują zwykle stabilność i przejrzystość. Nie ma tu koalicji i ciągłego targowania się.
- Brytyjczycy rozumieją ten system. Wiedzą, jak działa. Pięć lat temu nie podobała im się żadna partia i mieliśmy koalicję. Ale teraz powiedzieli: - "Sekundę, wolimy mieć rząd większościowy niż bałagan" - przekonywała Margaret Beckett z opozycyjnej Partii Pracy.
Większość ekspertów zgadza się, że szanse na likwidację systemu większościowego są znikome. Bo dwie wielkie partie, rządzące tu od dekad, nie widzą celu, by dzielić się wyborczym tortem z mniejszymi ugrupowaniami.