Brexit: Cameron popełnił błąd. Skutki tego będą odczuwalne w całej Unii
- Rząd Cameron doskonale zdaje sobie sprawę, jak ogromny będzie koszt wyjścia z UE, i to głównie ekonomiczny. Jego skutki nie będą dotyczyć jedynie makroekonomicznych zagadnień, których większość ludzi nie rozumie. Brexit uderzy w statystycznego obywatela – ocenia w rozmowie z Interią Karolina Borońska-Hryniewiecka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. - Sprawa referendum jest wynikiem krótkowzroczności politycznej premiera Wielkiej Brytanii. Cameron przecież na obietnicy referendum wygrał ubiegłoroczne wybory i po raz drugi został premierem – dodaje.
Bartosz Bednarz, Interia: Został tydzień do referendum w Wielkiej Brytanii. Mamy dwa scenariusze: albo Brytyjczycy zdecydują o pozostaniu w Unii Europejskiej (UE), albo zagłosują za opuszczeniem Wspólnoty. Czy sama idea Brexitu, omawiana i szeroko dyskutowana od dobrych kilku miesięcy, nie jest destrukcyjna dla Unii, w szczególności, że to nie jedyny problem w ostatnim czasie, który UE musi rozwiązać?
Dr Karolina Borońska-Hryniewiecka, PISM oraz Uniwersytet Wrocławski: - To co zrobił David Cameron jest oczywiście pożywką dla tych, którzy chcą zbijać kapitał polityczny na krytyce Unii. Jest to teraz tym bardziej łatwe, że UE jest nękana przez liczne kryzysy, natomiast bardzo szybko zapominamy o tym, co daje swoim obywatelom. Pomysł referendum wspiera zatem populistyczne, antyeuropejskie i antyestablishmentowe ruchy bazujące na ludzkich emocjach i niedoinformowaniu w pozostałych 27 krajach Unii.
- Rząd brytyjski, a głównie Cameron, postawił państwa członkowskie w bardzo niewygodnej sytuacji. Sprawa referendum jest wynikiem krótkowzroczności politycznej premiera Wielkiej Brytanii. Cameron przecież na obietnicy referendum wygrał ubiegłoroczne wybory i po raz drugi został premierem. Tym razem jednak rządzi samodzielnie, co paradoksalnie stało się dla niego ogromnym problemem. Nie spodziewał się takiego zwycięstwa.
Cameron padł ofiarą własnej przebiegłości?
- Można sobie wyobrazić scenariusz, w którym Cameron zakładał ponownie konieczność budowania koalicji po wyborach. Zapewne koalicjantem byliby, jak w wcześniej Liberałowie (partia Liberalni Demokraci, którzy w wyborach w 2015 r. zdobyli jedynie 8 miejsc w Izbie Gmin - red.), co pozwoliłoby mu wycofać się z danej obietnicy, a wina za brak referendum spadłaby na koalicjanta. Jednakże władza trafiła w pełni do torysów (Parta Konserwatywno-Unionistyczna) i muszą sami decydować.
A Cameron nie mógł wycofać się z referendum i dzisiaj dla całej Europy jest to poważny problem.
- Cameron znalazł się w trudnej sytuacji. Doskonale zdawał sobie sprawę, że uczynienie z Unii Europejskiej kozła ofiarnego dla wielu wewnętrznych problemów, z którymi boryka się dzisiaj Wielka Brytania, na dłuższą metę jest bardzo ryzykowne. A przecież wzrastające bezrobocie, niedobór mieszkań, pogłębiający się deficyt publiczny są w dużej mierze konsekwencją prowadzonej od lat polityki wewnętrznej, a nie sprawką UE.
- Łatwo jest jednak zrzucać dzisiaj odpowiedzialność na Unię. Robią to politycy w różnych państwach, a w ostatnich miesiącach tego typu głosy tylko się nasilają. Brukselę się wini, a siebie najczęściej chwali. Jak jest dobrze, to głosy krytyki cichną, ale jak robi się źle, to wracają one ze zdwojoną siłą.
Paradoksalnie mamy dzisiaj sytuację, w której to premier Cameron musi przekonywać obywateli, że Unia nie jest wcale taka zła, a przede wszystkim, że w jej strukturach Wielkiej Brytanii będzie o wiele lepiej. Wygląda na to, że budując kapitał polityczny na wybory, Cameron poszedł za daleko.
- Rząd Cameron doskonale zdaje sobie sprawę, jak ogromny będzie koszt wyjścia z UE, i to głównie ekonomiczny. Jego skutki nie będą dotyczyć jedynie makroekonomicznych zagadnień, których większość ludzi nie rozumie. Brexit uderzy w statystycznego obywatela.
- Oczywiście trzeba wspomnieć także o konsekwencjach innego rodzaju, jak utrata znaczenia politycznego Wielkiej Brytanii na arenie międzynarodowej, czy istotne osłabienie samej Unii Europejskiej.
Krytyka Unii jest obecnie modna, a Brexit na pewno temu nie przeszkadza. Czy można temu jakoś przeciwdziałać?
- Należy pokazywać zalety i osiągnięcia UE, a także pokazywać w jaki sposób więcej integracji - a nie renacjonalizacji - może rozwiązać obecne problemy. Wspólna ochrona granic i wymiana danych wywiadowczych, wspólne ubezpieczenie od bezrobocia, wspólna polityka energetyczna i klimatyczna. W wielu obszarach tylko większa integracja w Europie jest rozwiązaniem, a silna politycznie i gospodarczo Unia Europejska może stawić czoła globalnym wyzwaniom. W trakcie kryzysu strefy euro to rozwiązania wspólnotowe pomogły stawić czoła problemom transgranicznym.
Część polityków w tym momencie powie, że za tą pogłębioną integracją polityczną i ekonomiczną idzie także ryzyko utraty suwerenności lub niezależności, że prowadzi to do zatracenia swojej państwowości, do niszczenia tego co "nasze". Rok temu Aleksis Cipras poprzez krytykę Unii budował swój polityczny kapitał, przynajmniej do pewnego czasu.
- Tylko co to oznacza? Co Unia do tej pory zburzyła z tego co jest "nasze"? Unia raczej pomaga konserwować różnorodność narodową, tworzyć podstawy dla jej dalszej pielęgnacji, czego przykładem są fundusze na wspieranie języków regionalnych, konserwowanie dziedzictwa kulturowego państw, a także wyrównywanie różnic pomiędzy biedniejszymi a bogatszymi państwami - dzięki temu te pierwsze (jak Polska) mogą stać się atrakcyjne dla turystyki. Pojęcie suwerenności jest w obecnym kontekście globalizacji błędnie rozumiane. Samo prawo do samostanowienia nie zawsze oznacza umiejętność skutecznego rozwiązywania problemów i osiągania celów.
- Które państwo na świecie jest obecnie najbardziej suwerenne w formalno-prawnym tego słowa znaczeniu? Czyż przypadkiem nie Korea Północna? Suwerenność jest względna.
Euroentuzjaści powiedzą zatem, że po to jesteśmy w Unii, aby własną suwerenność łączyć z innymi państwami i wspólnie podejmować decyzje, które będą multiplikowały korzyści.
- W zasadzie Cameron doskonale o tym wie, ale na użytek wewnętrznej polityki obiecał obywatelom, że będą mogli sami zdecydować o swojej przyszłości. Referenda - w założeniu mają szczytny cel - oddać głos społeczeństwu. Jednak w tak ważnej kwestii jak członkostwo w Unii, żeby podejmować decyzje trzeba mieć wiedzę o tym jak działa Unia, co się wiąże z pozostaniem, a co z wyjściem z jej struktur. Przeciętny Brytyjczyk tej wiedzy nie posiada - moi brytyjscy studenci Erasmusa nie mają pojęcia jak stanowione jest prawo w Brukseli, oraz ile Wielka Brytania zyskuje na członkostwie - a jest karmiony sloganami i przekłamaniami eurospeptyków.
Jeśli nawet to wystarczy, że spojrzy na nagłówki gazet, by przekonać się, jakie mogą być konsekwencje.
- To nie takie proste. Widzi i czyta także tabloidy, na łamach których eurosceptycy, często bardzo radykalni, jak Nigel Farage w bardzo wyrazisty sposób przekonują do swoich racji, odwołując się do emocji Brytyjczyków. Jeżeli chcesz, żeby twoje prawo było stanowione w Londynie, a nie w Brukseli, aby pieniądze szły na brytyjską szkołę, a nie polskich rolników - głosuj za wyjściem. Jeżeli statystyczny Brytyjczyk jest zasypywany takimi informacjami, i w oparciu o nie podejmuję decyzje, to niestety zdecyduje za wyjściem.
Rozmawiał Bartosz Bednarz
Czytaj także: Brexit szkodzi rynkom