Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Trudna pamięć Ameryki

Pomnik indiańskiego wodza Szalonego Konia, którego budowę zapoczątkował syn polskich imigrantów, jest dowodem na to, jak trudno jest zadośćuczynić za historyczne krzywdy.

/INTERIA.PL

W samym sercu Gór Czarnych, wyrastających z bezkresnej prerii stanowiącej lwią część obszaru Dakoty Południowej, wznosi się zarys imponującego skalnego monumentu, w którym już z oddali rozpoznać można dumny profil i wyciągnięte ramię wskazujące na święte góry rdzennych Amerykanów. To pomnik Szalonego Konia, słynnego wodza indiańskiego plemienia Oglala Lakota, którego budowę zapoczątkował ponad 60 lat temu rzeźbiarz polskiego pochodzenia.

Monument, położony w bezpośredniej bliskości słynnej "Góry Prezydentów" - Mount Rushmore - wydaje się cierpieć nieco na tym sąsiedztwie. Dopracowane w najdrobniejszym szczególe portrety czterech amerykańskich przywódców stanowią jaskrawy kontrast dla surowej, szorstkiej jeszcze skały, w której mozolnie powstaje wizerunek Szalonego Konia, docelowo mający znacznie przewyższać je rozmiarami (ukończony pomnik ma wznosić się na wysokość 172 m, a w głowie indiańskiego wodza bez problemu można by zmieścić cztery głowy wykute w zboczu Rushmore). Jeśli spytać okolicznych mieszkańców, czy na co dzień są w stanie zaobserwować realny postęp prac, odpowiedzą przecząco. Owszem, raz na kilka, a czasem nawet kilkanaście miesięcy, nad górami rozlega się odgłos spektakularnego wybuchu, świadczącego o wysadzeniu kolejnej, niewielkiej partii skalnej - ale to wszystko. Nic nie wskazuje na to, by Szalony Koń zyskał ostateczne rysy w ciągu najbliższego półwiecza. Bliższe zapoznanie się z historią tego dzieła skłania do refleksji, że chyba nie może być inaczej - bo wiele wskazuje na to, że sami twórcy ugięli się pod jego ciężarem.

Polskie korzenie, indiańskie serce

Ciężar ten jako pierwszy wziął na swoje barki Korczak Ziółkowski (1908 - 1982), urodzony w Bostonie syn polskich imigrantów. Ziółkowski, który zaczął rzeźbić zawodowo w wieku 24 lat, stosunkowo szybko osiągnął sukces, który dziś nazwalibyśmy komercyjnym. Popularność, jaką na całym obszarze Wschodniego Wybrzeża cieszyły się jego dzieła, skłoniła w 1939 r. Gutzona Borgluma, twórcę Mount Rushmore, do zaproponowania mu stanowiska asystenta przy wykuwaniu Głów Prezydentów. Jakby dla potwierdzenia trafności tego wyboru, jury Wystawy Światowej , zorganizowanej w tym samym roku w Nowym Jorku, zadecydowało o przyznaniu Ziółkowskiemu pierwszej nagrody za marmurowe popiersie Ignacego Jana Paderewskiego.

Prace na Mount Rushmore zakończyły się zaledwie dwa lata później. Ten krótki okres wystarczył jednak, by Ziółkowski nawiązał intensywne kontakty z przedstawicielami plemienia Lakota, zdziesiątkowanego w wyniku krwawych walk z armią amerykańską w drugiej połowie XIX w. Członkowie plemiennej starszyzny, być może zachęceni rosnącą sławą Ziółkowskiego, wystosowali doń list z pytaniem, czy zechciałby podjąć się stworzenia monumentu podobnego do Mount Rushmore - poświęconego jednak nie bohaterom białej Ameryki, ale tym, którzy byli tutaj pierwsi. "Chcielibyśmy, aby biały człowiek wiedział, iż czerwony człowiek też ma swoich bohaterów" - napisał w liście do Korczaka Ziółkowskiego wódz Henry Standing Bear.

/INTERIA.PL

Ziółkowski nie powiedział "nie", ale też nie od razu dał Lakotom jednoznaczną odpowiedź. Monumentalny zamysł przemawiał jednak do serca i ambicji urodzonego rzeźbiarza. Kiedy decyzja była już podjęta, a pierwsze plany poczynione, na drodze do realizacji projektu stanęło przystąpienie Stanów Zjednoczonych do drugiej wojny światowej. Ziółkowski zaciągnął się na ochotnika do armii. W 1944 r. uczestniczył w alianckiej inwazji w Normandii, walcząc na odcinku, gdzie toczyły się najbardziej krwawe zmagania: plaży Omaha. Ranny, wrócił do kraju, ale w Góry Czarne na dobre zawitał dopiero w 1947 r., tym razem z zamiarem niezwłocznego przystąpienia do pracy.

Wybór rzeźbiarza padł na pasmo górskie Teton w stanie Wyoming. Wodzowie Lakotów obstawali jednak przy Górach Czarnych, świętych dla ich plemienia. Ostatecznie to tam, w skale góry Thunderhead położonej na terenie hrabstwa Custer, 3 czerwca 1948 r. rozpoczęły się prace nad pomnikiem Szalonego Konia.

Mit wojownika

Wyboru bohatera, którego miał upamiętniać monument, również dokonali Indianie, kierując się symbolicznym wymiarem dokonań Szalonego Konia. W niedługiej historii życia tego wojownika skupiły się, jak w soczewce, losy wszystkich plemion zamieszkujących Wielkie Równiny. Urodzony prawdopodobnie w 1849 r. Thasunke Witko (tak w języku Indian Lakota brzmi imię Szalonego Konia, oznaczające dosłownie tego, "którego koń jest nieokiełznany") popadł w konflikt z rządem USA, kiedy stanął na drodze poszukiwaczom złota: najpierw sprzeciwiając się poprowadzeniu przez terytorium Lakotów szlaków wiodących do odkrytych w Montanie złóż cennego kruszcu, a później odmawiając , wraz ze swoimi współziomkami, opuszczenia Gór Czarnych, w których złoto odkryto w latach 70. XIX wieku. Opór Indian wynikał nie tylko z poczucia rażącej niesprawiedliwości - zawarty w 1968 r. pomiędzy rządem USA a Indianami z konfederacji Teton Dakotów traktat gwarantował tym ostatnim Góry Czarne - ale też z faktu, że uznawali oni te tereny za święte, a działalność poszukiwaczy i górników za oczywiste świętokradztwo. Eskalacja konfliktu nastąpiła w 1876 r., kiedy to doszło do słynnej bitwy nad Little Big Horn, w której oddziałami sprzymierzonych wojowników Teton Dakotów dowodzili Siedzący Byk i Szalony Koń właśnie. Walne zwycięstwo, które Indianie odnieśli w tej bitwie, nie zapewniło mu jednak bezpieczeństwa - ścigany przez Amerykanów, poddał się im w 1877 r., choć nie bez walki. Życie Szalonego Konia dobiegło końca w Forcie Robinson w Nebrasce, gdzie podczas próby ucieczki został śmiertelnie raniony bagnetem w plecy przez jednego ze strażników. Jego ciało zostało następnie wydane jego rodzinie i pochowane w nieznanym miejscu.

Krótkie, intensywne życie, niewątpliwy talent strategiczny, zdradziecka śmierć - wszystko to wpłynęło zapewne na decyzję indiańskich wodzów, by to właśnie Szalony Koń upamiętniał tragiczne doświadczenia ich rasy. Romantyczny mit wojownika odcisnął również silne piętno na samym Korczaku Ziółkowskim, który mottem przewodnim swojego dzieła uczynił słowa przypisywane Szalonemu Koniowi: "Moje ziemie są tam, gdzie leżą moi umarli". Były one ponoć odpowiedzią, jakiej udzielił on na zadane mu przez białego człowieka szydercze pytanie o to, co stało się z jego terytorium. Ziółkowski zawarł je również w wierszu swojego autorstwa, którego tekst zostanie wykuty w skale po ukończeniu budowy Crazy Horse Memorial. Wysokość liter ma sięgać jednego metra.

Korczak Ziółkowski poświęcił wykuwaniu skalnego wizerunku indiańskiego wodza 34 lata swojego życia. Od początku zakładał, że nie przyjmie żadnej pomocy ze strony władz federalnych (swego czasu odrzucił oferowane mu 10 mln dolarów). Środki na pokrycie kosztów związanych z realizacją projektu pochodzą więc wyłącznie od prywatnych darczyńców - czy to turystów, którzy rokrocznie w liczbie ok. 1 mln odwiedzają miejsce powstawania pomnika, czy fundatorów dysponujących znacznie większymi możliwościami finansowymi, niż zwykli zwiedzający. Z inicjatywy Ruth Ziółkowski, żony zmarłego w 1982 r. Korczaka, powstała fundacja Crazy Horse Memorial Foundation, zawiadująca finansowymi aspektami budowy. To właśnie Ruth, wspólnie z siedmiorgiem spośród dziesięciorga dzieci państwa Ziółkowskich, kontynuuje obecnie dzieło męża, spoczywającego we własnoręcznie wykutym grobie u stóp przyszłego pomnika.

Duma i kontrowersje

Niestety, ta niemal baśniowa opowieść o szlachetnym celu i jego realizacji obarczona jest licznymi kontrowersjami. Co ciekawe, najwięcej opinii krytycznych pod adresem projektu pochodzi od samych Indian, w tym również potomków Szalonego Konia. W argumentach tych nie sposób nie dostrzec pewnej zasadności - tym bardziej, że coraz częściej słychać głosy, że prace przy pomniku Szalonego Konia najzwyczajniej się ślimaczą, i nie jest to związane jedynie z faktem, że rdzenni Amerykanie w swojej dumie nie życzą sobie żadnego wsparcia od potomków "białych najeźdźców".

Istotnie, bardziej krytycznie usposobiony turysta może dostrzec, że projekt Crazy Horse Memorial w swoim obecnym, niedokończonym kształcie, ma się całkiem nieźle, i nikomu nie spieszy się z jego finalizacją. W otoczeniu powstającego pomnika znajdują się: muzeum Indian Ameryki Północnej, centrum konferencyjne, centrum kultury rdzennych Amerykanów, restauracja, sklep z pamiątkami, pracownia Korczaka Ziółkowskiego i izba poświęcona jego pamięci - by wymienić tylko kilka obiektów. Nie jest tajemnicą, że odwiedzający wszystkie te miejsca turyści zostawiają tu każdego roku kilka milionów dolarów. Czy taki przepływ zwiedzających i gotówki naprawdę nie jest w stanie zapewnić rodzinie Ziółkowskich dostatecznych środków na sprawną kontynuację prac? "Kiedy ktoś zaczyna zarabiać pieniądze, a nie stara się ukończyć projektu, to znak, że sprawy przybierają zły obrót" - tak w 2003 r. skwitował całą sytuację Seth Big Crow, prawnuk ciotki Szalonego Konia.

/INTERIA.PL

Brak widocznego postępu w harmonogramie prac zdaje się dowodzić słuszności tego zarzutu. Organizowane co jakiś czas pokazowe eksplozje - przy czym słowo "organizowane" jest w tym kontekście jak najbardziej właściwe - w minimalnym stopniu przybliżają kres prac. Nic w tym dziwnego, skoro nasuwają one raczej skojarzenia z wydarzeniami medialnymi. Odbywają się w kolejne rocznice śmierci Szalonego Konia i Korczaka Ziółkowskiego, z okazji 4 lipca, a ostatnio także 85. urodzin Ruth Ziółkowski. W inne dni nad górą Thunderhead zalega cisza. Wydawać by się mogło, że wdowa po rzeźbiarzu i jego dzieci nie potrafią już pracować nad dokończeniem dzieła jego życia w sposób wyciszony, koncentrując się na żmudnej, codziennej pracy. A przecież tylko taki niemedialny, zwyczajny wysiłek, stanowi jakąkolwiek gwarancję, że Szalony Koń zyska swój ostateczny kształt jeszcze za życia najmłodszych turystów odwiedzających Góry Czarne. Prognozowania, kiedy to się stanie, nie podejmuje się nawet sama Ruth Ziółkowski, która woli mówić o kolejnych planowanych "częściach składowych" projektu - uniwersytecie dla Indian, szpitalu, centrum szkoleń medycznych, prowadzącej do pomnika Alei Wodzów...

Kontrowersje budzą też rozliczenia fundacji prowadzonej przez Ziółkowskich. Elaine Quiver z plemienia Lakota, której przodkiem był Szalony Koń, na początku ubiegłego dziesięciolecia przysporzyła wielu kłopotów rodzinie Korczaka, drobiazgowo dociekając kwestii przeznaczenia zarabianych przez nich pieniędzy. Nieżyjąca już Anne Ziółkowski (zmarła 6 maja br.), która przyszła na świat jako szóste dziecko Korczaka i Ruth, czując się "wywołaną do tablicy", przypominała wówczas o ufundowanych przez rodzinę stypendiach dla indiańskich uczniów o łącznej wartości pół miliona dolarów. Naturalnie, odpowiedź taka musiała zrodzić kolejne pytania o los pozostałych milionów.

Kłopotliwe dziedzictwo

Na domiar złego wśród Indian Lakota nie brak też głosów, że sama idea budowy pomnika jest, delikatnie mówiąc, chybiona. "To brak szacunku dla naszej kultury. Nikomu nie zezwalaliśmy na drążenie świętych Gór Czarnych, gdzie spoczywają nasi umarli" - mówi ostro Elaine Quiver, zdaniem której wódz Henry Standing Bear naruszył wielowiekową tradycję, nie uzgadniając ze wszystkimi żyjącymi potomkami Szalonego Konia decyzji o wykuciu w skale jego wizerunku. A poza tym, dodaje, taka działalność człowieka jest obrazoburcza w stosunku do wierzeń Indian, którym "góry zostały dane po to, aby się nimi cieszyli i modlili się wśród nich, a nie rzeźbili w nich wizerunki".

Całą tę sytuację najlepiej podsumowują chyba słowa nieżyjącej Anne Ziółkowski: "Nie da się zadowolić wszystkich". Chociaż jest to mało wyrafinowany komentarz, to trudno o lepszy. Zamieszkująca Dakotę Południową indiańska społeczność do dziś jest mocno podzielona w kwestii pomnika. Rzeczywiście, niełatwo jest jednoznacznie zdyskredytować dzieło życia Korczaka Ziółkowskiego, które w sensie symbolicznym zwróciło tubylczym mieszkańcom Wielkich Równin cząstkę utraconej dumy, a w wymiarze czysto materialnym pomogło wielu z nich znaleźć zatrudnienie i sens codziennej egzystencji - obsługę obiektów turystycznych u podnóża góry Thunderhead stanowią głównie Indianie, a lokalny sklep z pamiątkami oferuje wytwarzane przez nich wyroby rękodzielnicze. To cenna alternatywa dla smutnej wegetacji w rezerwatach federalnych, gdzie powszechny problem stanowią różnego rodzaju nałogi i poczucie wykluczenia. Z drugiej jednak strony - wykonawcy testamentu Korczaka są winni rdzennym Amerykanom coś więcej, jeśli chcą uniknąć posądzeń o bogaceniu się na imieniu i legendzie jednego z ich największych bohaterów.

Pomnik Szalonego Konia z pewnością nie przestanie budzić kontrowersji nawet wtedy, kiedy jego budowa zostanie doprowadzona do wyczekiwanego końca. Dzisiaj jednak można pokusić się o stwierdzenie, że jego podstawową wartością nie są imponujące rozmiary i zasłużony status turystycznej atrakcji, ale fakt, iż w ten czy inny sposób skłania do refleksji na temat miejsca pierwotnych mieszkańców Ameryki w jej współczesnym krajobrazie.

Katarzyna Kasińska

Źródła:

Aleksandra Ziółkowska-Boehm, "Open Wounds - A Native American Heritage", Nemsi Books, South Dakota, 2009

"Crazy Horse Memorial Generates Mixed Feelings", Voice of America News (online), 13 września 2003 [dostęp: 30 sierpnia 2011]

Carson Walker, "Crazy Horse Memorial turns 60 with no end in sight", USA Today (online), 2 czerwca 2008 [dostęp: 30 sierpnia 2011]

www.crazyhorsememorial.org [dostęp: 30 sierpnia 2011]

INTERIA.PL

Zobacz także