W poniedziałek w Centrum Partnerstwa Społecznego "Dialog" odbyła się druga tura rozmów między rządem a związkami nauczycielskimi. Przypomnijmy, że w negocjacjach biorą udział trzy związki: Związek Nauczycielstwa Polskiego, Forum Związków Zawodowych oraz oświatowa "Solidarność". Postulaty dwóch pierwszych dotyczą głównie podwyższenia wynagrodzenia zasadniczego nauczycieli o 1000 zł. Solidarność chce natomiast, by podwyżka wyniosła 15 procent. Rząd natomiast przedstawił propozycję dotyczącą wzrostu wynagrodzeń o 10 proc. To podwyżka planowana już wcześniej, choć o cztery miesiące przyspieszona. Taki manewr będzie kosztował budżet państwa ponad 600 mln zł, a rząd przekonuje, że znalazł na to środki. We wtorek rano odbędzie się trzecia tura rozmów. Być może tego dnia zapadną już ostateczne rozstrzygnięcia, choć poza oświatową "Solidarnością", dwa pozostałe związki są rozczarowane dotychczasowym przebiegiem rozmów i przekonują, że nie ustąpią znacząco w swych postulatach. O poniedziałkowych propozycjach i możliwych scenariuszach podczas wtorkowego spotkania rozmawiamy z szefem oświatowej "Solidarności" Ryszardem Proksą. Łukasz Szpyrka, Interia: Jaki jest stan negocjacji po drugiej turze rozmów? Ryszard Proksa, szef oświatowej "Solidarności": - Trzy z czterech naszych postulatów zostały spełnione. Czwarty, najważniejszy dla nas, czyli 15-procentowa waloryzacja płac, jest realny. Wydaje nam się, że jest to postulat racjonalny, bo rząd początkowo mówił, że nic nie ma. Dziś przedstawił pewne propozycje, a potem poprosił o kilka godzin przerwy. Ma przeliczyć, czy da się to sfinalizować. Nie wiem natomiast, jak zachowają się inne centrale związkowe. Nie przedstawiły bowiem swoich warunków brzegowych. Rząd cały czas mówi, że postulowana przez te związki kwota 1000 zł podwyżki jest nierealna. Każdy ma swoją taktykę. Jakiego obrotu spraw spodziewa się pan we wtorek? - Taktyka pozostałych dwóch centrali jest nieprzewidywalna, bo nie przedstawiły warunków brzegowych. Nawet ja nie wiem, jakie mogą być ich ostateczne oczekiwania. 1000 zł to oczywiście hasło, a w czasie negocjacji ustala się procent lub kwotę brzegową, poniżej której się nie schodzi. Tego się nie dowiedziałem. Spodziewa się pan, że podczas jutrzejszych rozmów ta granica zostanie ustalona? - Może przedstawią swoje warunki, nie wiem. Przed jutrzejszymi rozmowami stawiam sobie dwa pytania: czy rząd znajdzie brakujące 5 procent, a jeśli tak, to jak w tej sytuacji zachowają się pozostałe dwa związki. Co ważne, dodatkowy postulat został zaakceptowany, bo w trybie pilnym ma zostać podjęty nowy system wynagradzania, który miałby obowiązywać już od 2020 roku. To istotne, bo jeśli uprościmy ten system, to waloryzacja, według naszej oceny, będzie wynosiła minimum 15 procent. Jeżeli chcemy zmienić system, to musimy mówić o procentach, a nie o kwotach. Każda kwotowa waloryzacja spłaszcza system, a w konsekwencji go wynaturza. Planowana waloryzacja w wysokości 15 procent miałaby mieć miejsce już we wrześniu? - Chcemy, by było to najpóźniej od stycznia. Na razie jeszcze nie było rozmowy dotyczącej konkretnej daty. Czy może być tak, że Solidarność podpisze porozumienie z rządem, a pozostałe dwa związki nie, a mimo to strona rządowa uzna, że sprawa jest załatwiona i rozmowy się zakończą? - Sam jestem ciekaw, czy jest tutaj potrzebny konsensus. Mogę wypowiadać się jedynie w imieniu Solidarności. Swoje postulaty określiliśmy już dawno. Zależy nam przede wszystkim na naszych oczekiwaniach, ale nie będę miał nic przeciwko, jeśli rząd choć częściowo przychyli się do postulatów pozostałych dwóch centrali związkowych. Dla nas będzie to tylko wartość dodana. Nie krytykuję ani nie pouczam. Każdy walczy o realizację swoich postulatów. Rozmawiał Łukasz Szpyrka