Kwaśniewski: SLD jest blisko miejsca, które nazywa się dnem
"Bardzo mi smutno. Tu stało się bardzo źle. Takiego wyniku SLD nigdy nie miało. Jest blisko miejsca, które nazywa się dnem" - mówi w Kontrwywiadzie RMF FM, o wyniku Magdaleny Ogórek, były prezydent Aleksander Kwaśniewski. "Ten pomysł ani nie zmobilizował elektoratu, ani nie pomógł w zbudowaniu pozycji SLD. Pokazał partię jako niepoważną. Jeżeli Ogórek to była decyzja Millera, to powinien ponieść odpowiedzialność. Jeżeli nie jego, to niech wskaże tego, kto wprowadził Sojusz w maliny" - ocenia były prezydent.
Konrad Piasecki: Panie prezydencie, więcej w panu radości, czy obaw, a może jednak najwięcej zadziwienia tym, co się wczoraj wieczorem stało?
Aleksander Kwaśniewski: - Najwięcej jednak zadziwienia, bo nie było takich sondaży, które dawałyby powody, żeby oczekiwać aż takiej niespodzianki.
Czyli Aleksander Kwaśniewski w szoku, ale ozdrowieńczym szoku?
- Nie, szok to za dużo powiedziane. To jest demokracja. Ta demokracja działa. Nic zresztą nie jest jeszcze przesądzone. Druga tura przed nami. Będą debaty. Myślę, że te debaty dla ludzi, którzy się wahają, mogą być bardzo ważnym wskazaniem. Jest kampania, zobaczymy.
Ale na miejscu Komorowskiego szedłby pan w te debaty bez obaw i bez poczucia, że Andrzej Duda go rozsmaruje?
- Nie, nie. Ja myślę, że nie ma powodów tego akurat się obawiać. Ja myślę, że największym problemem prezydenta w takich debatach to powściągnąć to poczucie wyższości wynikające z wielkiego doświadczenia, kontaktów, które ma, dorobku, bo to wtedy można odbierać jako rodzaj arogancji, czy nieszanowania przeciwnika...
...czyli nie traktować Andrzeja Dudy jak małego chłopca...
- ...tak, traktować jak poważnego przeciwnika, który już pokazał pazury, bo wygrał pierwszą turę, jeżeli sondaże się potwierdzą. Natomiast ten spór, który dzisiaj w Polsce trwa, dotyczy dwóch kwestii: czy Polacy bardziej chcą zmiany, czy bardziej chcą doświadczenia.
No właśnie. Jest pogoda dla zmiany obozu władzy, dla zmiany prezydenta, dla zmiany premiera?
- Z tych wyników, które tu mamy, widać, że tak, dlatego że to nie jest przecież tylko elektorat Dudy. To jest elektorat Pawła Kukiza. To są również jakieś tam drobiazgi później. Dużo ludzi, którzy są zadowoleni, którzy byliby gotowi głosować na Komorowskiego, zostało w domu.
To jest cena za błędy prezydentury, czy cena za błędy w rządzeniu Platformy przez ostatnie ośmiolecie?
- To jest cena za 8 lat. 8 lat naturalnie zużywa. To jest więcej niespełnionych obietnic niż po 4 latach. To jest trochę oczekiwanie czegoś nowego, nowego podmuchu. Pytanie tylko, bo wielu wyborców mówiło w takich rozmowach towarzyskich, że w pierwszej turze to będzie żółta kartka. Dobrze, może to jest żółta kartka, tylko wie pan, po żółtej kartce czasami jest wygrany mecz, a czasami przychodzi czerwona kartka i się kończy mecz przed czasem. Zobaczymy. To jest na pewno moment zwrotny i więcej, ostatnie słowo - wszyscy mówili, że kampania jest nudna. No to teraz będziemy mieli najbardziej pasjonujące dwa tygodnie.Ale mówi pan o tej czerwonej kartce z takim wewnętrznym przekonaniem, że to jest naprawdę możliwe? Że Bronisław Komorowski naprawdę powinien zacząć się już pakować?
- Nie, nie. Pakować nie. On ma walczyć. On ma II turę, przecież ten wynik nie jest absolutnie rozstrzygający, jest różnica procenta czy dwóch.
Chociaż wydaje się, że rezerwuar głosów Andrzeja Dudy jest jednak znacznie potężniejszy, sądząc po wynikach I tury.
- Tak, ale to, co może być rezerwuarem Bronisława Komorowskiego, to jest to 48 proc. frekwencji, czyli zwiększenie frekwencji o 10 procent. A proszę pamiętać, że czasami w II turze... Wracam do roku 1995, to była najwyższa w Polsce demokratycznej frekwencja - to było 67 procent, kiedy Lech Wałęsa i ja walczyliśmy. Tu jest rezerwuar dotarcia do ludzi, którzy którym trzeba powiedzieć: słuchajcie, powodzi wam się, oczywiście popełnialiśmy błędy, ale jeżeli chcecie mieć przewidywalnego, doświadczonego prezydenta, no to jestem.
Pytałem o radość, bo wciąż pan pozostaje jedynym prezydentem, któremu w Polsce udała się reelekcja.
- No tak, pod tym względem jestem bardzo rzadkim zwierzęciem. Właściwie jedynym, powinienem być pod ochroną.
A powie pan, dlaczego Komorowskiemu nie udało się, a już w I turze absolutnie nie udało się to, co udało się Kwaśniewskiemu przed 15 już teraz laty?
- Wie pan, wiele przyczyn, na pewno to, że to jest jednak 8 lat... Ja wtedy walczyłem mając rząd, w którym była kohabitacja. Nie mój rząd... Więc łatwiej było się zdystansować. Po drugie, to 8 lat PO w rządzeniu to jest ewenement, tego w Polsce nigdy nie było, więc tu trzeba się zastanowić, jak bardzo to działa i pozytywnie i negatywnie na elektorat. Myślę, że po 8 latach nie ma dziś siły powiedzieć, dlaczego coś, co było obiecane, nie jest zrobione. Po 4 latach można, ale po 8? I powiedzieć: dobra, my to zrobimy za kolejne 8 lat, tak się nie da... Więc myślę, że grał rolę również wiek. Miałem 46 lat, kiedy walczyłem o reelekcję, moje otoczenie było mniej więcej w tym wieku...
Wciąż był pan żądny kolejnych sukcesów.
-Tu nawet chodzi o energię i kontakt z młodszymi wyborcami. Ta ekipa jest już 60-letnia i całe otoczenie prezydenta podobnie. Więc ja myślę, że przyczyn było wiele.
Powiedziałby pan: Komorowski się zużył?
- Nie, tylko ze mając sześćdziesiąt parę lat jest trudniej korzystać z tych zupełnie nowych możliwości technicznych, czyli cały ten dialog, który odbywa się w sieci, i który dla ekipy prezydenta jest dość obcą kwestią.