Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Koniec wulgarnej legendy

Już po Leningradzie: zespół się rozwiązał. Jakie czasy, takie legendy, a wulgarny, charczący i łamiący wszelkie rosyjskie tabu Leningrad był niewątpliwie legendą rosyjskiego undergroundu.

/AFP

Demonstracyjnie odcinał się od polityki, ale tak mu to odcinanie wychodziło, że mer Moskwy Łużkow zabronił mu koncertowania w stolicy, a kancelaria prezydenta Putina - jak głosi plotka - sugerowała po cichu, żeby nie przeginali - a co tam, Leningrad używa znacznie gorszych sformułowań - pały.

Częstotliwość, z jaką Leningrad używał słów, które społeczeństwo - cóż - uparcie uznaje za obraźliwe, zawsze eliminowało zespół z mass mediów. I chyba to był jedyny powód eliminacji, bo muzyki Leningradu nie da się nie lubić - jest pulsująca, rytmiczna, melodyjna, chropawa, gęsta, skoczna i stosuje się do zaleceń Lemmy'ego z Motorhead: jest jak prawy prosty - krótka, szybka, mocna i zwala z nóg.

W publicznym radiu miałaby pewnie powodzenie, tym bardziej, że każdy lubi, jak śpiewają piosenki o jego życiu. Bo Leningrad śpiewał o tym, co Rosjanin widzi dokoła, gdy wstaje rano. Mieliby powodzenie, gdyby tylko panowie zbastowali nieco z wulgaryzmami.

Paszoł w p..., Abramowicz

/AFP

Tyle tylko, że gdyby Leningrad zbastował i przyczesał wszystkie ch..., k... i p... do "penisów", "prostytutek" i "sromów", straciłby to, co stanowi jego główny magnes - obgryziony, brudny pazur, który drapie, szarpie i wciska się tam, gdzie osoba dobrze wychowana nie wciska wypielęgnowanych paznokci.

Czy Leningradowi kiedykolwiek zależało na pieniądzach i medialnej sławie? Sławę mają i tak, a na pieniądzach pewnie zależy każdemu, choć po pierwsze - to nikt inny, jak wokalista Siergiej Sznurow, znany po prostu jako "Sznur", kazał "iść w piz..." Romanowi Abramowiczowi, którego majątek jest większy, niż roczny budżet niejednego państwa. Abramowicz popełnił ten błąd, że poprosił Sznura, by - oczywiście za solidne pieniądze - skomponował i wykonał hymn dla jego klubu piłkarskiego Chelsea.

Zresztą - kto dla pieniędzy zakłada zespół, w którym rozliczać się trzeba z ponad 10 muzykami (mużykami?), a w Leningradzie skład dochodził nieraz i do 16 osób.

Sznur pogonił Abramowicza, i nadal - rozbrajająco - narzekał na brak forsy w utworze "Showbusiness": "A pieniędzy mi tam płacą, co kot napłakał. Taki, k..., showbusienss, j...y motherfucker" (przy czym ten "motherfucker" brzmi tak, jak - jak przypominał Kazik - mówił "John Malkovich jak grał Ruska").

Mienia zowut Sznur, mon amour

Leningrad to w gruncie rzeczy właśnie Sznur. Niedoszły architekt i przez jakiś czas student teologii, bo na teologii - jak sam wspomina - było z kim pić.

Niezależnie, czy na scenie jest wspomnianych 10 czy 16 osób - a niechby było i 116 - i tak zawsze widać głównie jego: brodatego, zadźganego w półzombie, ubranego w lejącą, prostacką koszulę, wyglądającą jak stereotyp "ruskiego", charczącego żula.

- Nazywam się Sznur, nazywam się Sznur, przyjdę do ciebie we snach, mon amour - śpiewał - z inwalidami i pokrakami, narkomanami, mon ami.

To mon amour i mon ami, jeśli kto chce, może interpretować jako szyderstwo ze starej, klasycznej Rosji Dostojewskiego i Tołstoja, w której na salonach rozmawiało się po francusku. Ale salonów już nie ma, francuski znają może jeszcze jakieś zasuszone, petersburskie przedrewolucyjne damy, a po ulicach miasta, które przez długi czas zwało się Leningradem snują się nie lejtnanci lejbgwardii, a "urody" na obraz i podobieństwo Sznurowa.

Archetyp "Ruskiego"

Tak, bo Sznur przez długi czas był archetypem Rosjanina, takim, jak postrzega się go na Zachodzie, ale nie tylko: pijany, obdarty, plugawy Sznur był rosyjską podświadomością, był tym, co Rosjanie widzieli wokół siebie, a co starali się wmieść pod neoimperialny dywan, zamaskować powiewającymi trójkolorowymi flagami, pokazami siły w Czeczenii i Gruzji, czy filmami Michałkowa i Chotinienki kręconymi "ku pokrzepieniu serc".

Dlatego Kreml Sznura nie cierpi, i dlatego Sznur stał się bohaterem rosyjskiej świadomości masowej, szczególnie tej lekko kontestującej. W kraju, gdzie front sił przeciwrządowych rozciąga się od nawiedzonego parafaszysty i świetnego pisarza Eduarda Limonowa po wyważonego demokratę i mistrza szachowego Garija Kasparowa, jest miejsce i dla Sznura, choć on tego nigdy, zapewne, nie przyzna. Limonow walczy z putinizmem za pomocą groteskowej, bolszewicko-nacjonalistycznej hybrydy, a Sznur - za pomocą skandalu społecznego, za pomocą wódczano-szlugowego nihilizmu: jeśli cała rzeczywistość dokoła jest do dupy, po jaki ch... tego wszystkiego, k.., nie popier...?

Zabawa a'la maniere russe (choć czy gdziekolwiek indziej jest inaczej?): alkohol, szlugi, panienki, marihuana i w gruncie rzeczy tyle.

"Żadnych myśli, żadnych pieniędzy, pracuje tylko ch..." - charkocze Sznur w utworze "Bliadi" ("Dziwki").

/AFP

Ale czy o to naprawdę chodzi Sznurowi? Nie wiadomo, ale jeśli nie o to, to o co? Sznur, mimo, że w wywiadach jest rozmówcą ujmującym, miłym i roześmianym, nie mówi niczego konkretnego. Rozmowa z nim przypomina przekomarzanie przy wódce, niż wywiad. Urwany z choinki Skiba, jeśli chodzi o komunikatywność, to przy Sznurze profesor Bartoszewski. A oto fragment wywiadu:

INTERIA.PL: Podobno Leningrad ma się rozpaść.

Sznur: No tak.

INTERIA.PL: A dlaczego?

Sznur: Bo czasy takie, wszystko się zmienia - Murzyn został prezydentem...

INTERIA.PL: I co - brakuje wam Murzyna na wokalu?

Sznur: [śmiech]: No chociażby

INTERIA.PL: I co będziecie teraz robić?

Sznur: Jeszcze nie wiemy. Będziemy żyli po prostu.

INTERI.PL: A może się boicie?

Sznur: A czego się mamy bać?

INTERIA.PL: A choćby Putina czy Łużkowa. Niespecjalnie was lubią. Dlaczego?

Sznur: Nie mamy pojęcia. O to trzeba spytać ich.

INTERIA.PL: Nie interesuje was polityka?

Sznur: Absolutnie nie. My jesteśmy spokojni ludzie.

INTERIA.PL (Zrezygnowana): Jak wam się podoba w Polsce?

Sznur: Jesteśmy tu po raz trzeci. Nie, po raz drugi. Nie, po raz trzeci. Wrażenie - w porządku, "rebiata" OK., fani oddani. Podobało nam się.

INTERIA.PL (Coraz bardziej zrezygnowana): A co wam się nie podobało?

Sznur: Wódka. Polska wódka jest niedobra.

INTERIA.PL : Niedobra? Jesteśmy zazwyczaj dumni z naszej wódki.

Sznur: To nie bądźcie. Nie jest smaczna.

INTERIA.PL: A co wam się podobało dla odmiany?

Sznur: Piwo. Jest bardzo dobre.

INTERIA.PL: Aha. A w Rosji - co wam się nie podoba? Piwo?

Sznur: [śmiech] Tak.

INTERIA.PL (Przygotowując się już do wyłączenia dyktafonu): A podoba wam się?

Sznur: Wódka [śmiech].

Sznur jednak dobrze wie, co będzie robił po Leningradzie. Jego nowy projekt, Rubl, jest już dobrze znany fanom. Niby nie jest to łobuzerski ska-punk, jak Leningrad, ale charakterystyczny wokal Sznurowa pozostaje znakiem rozpoznawczym. Ze Sznurem jest trochę, jak z Maleńczukiem: jeśli zacząłby śpiewać w Perfekcie, ludzie zaczęliby postrzegać Perfekt po prostu jako nowy zespół Maleńczuka. Ten głos i maniera nie pozwalają na nic innego.

Ostał się jeno Sznur

Sznur, ogolony na krótko i z ryżą brodą, wyglądający jak jurodiwy pomocnik popa, wyrobił sobie w Leningradzie opinię rockowego rozbójnika (raczej nie ma sensu pisać, że buntownika, bo buntować się - wbrew deanowskiej legendzie - wypada jednak przeciwko czemuś, a to nie zostało specjalnie jasno przez Sznura określone). Obecnie prezentuje trochę inny image.

/AFP

Włosy zapuścił, i chyba można zaryzykować stwierdzenie, że lekko wystylizował. Nie nosi byle sztanów, a levisy, lejącą, "ruską" koszulę zastąpił dopasowany podkoszulek. Krakowski koncert zespół zagrał poprawnie, jeśli ktoś jednak chciał zobaczyć na scenie plugawego, rzucającego mięsem Sznura - zawiódł się.

Sznur, owszem, klął, ale wyglądało na to, że tylko dlatego, że tak jest w tekście. Rosyjski "mat" - więzienny język bluzgów - dziwnie przestał brzmieć tak, jak na starych koncertach - wulgarnie, dosadnie i gęsto. Zakapiorskiego image'u próbował bronić Stas Barecki, człowiek o aparycji mięsnego Giewontu (albo lepiej Piku Kommunizma), eksgrabarz i gwiazda mediów, który w malinowej marynarce rzucał się po scenie, jak kolejny "ruski" archetyp - pijany w sztok i rozbijający się po imprezie noworosyjski mafiozo.

/AFP

Ale im bardziej Stas walił w głowę puszką od piwa, im bardziej stroił straszliwe miny, im bardziej w aluminium puszki zatapiał Stas złoty ząb, by piwsko wytrysnęło na przeszczęśliwych studentów w koszulkach Leningradu, tym bardziej smutne wydawało się to widowisko. Przypominało kreskówkę, w której bezzębny wilk ściga, zupełnie bez przekonania, otępiałego zająca. Niby nie ma już sensu, ale ludzie chcą oglądać.

Obejrzeliśmy więc, ucieszyliśmy się, że usłyszeliśmy na żywo piosenki, które przez ostatnich parę lat naprawdę namieszały nam w świadomości, poklaskaliśmy na kilka z góry przewidzianych bisów, i - cóż - poszliśmy.

INTERIA.PL

Zobacz także