Komisja polityczna
Lewica będzie mogła w tej komisji zatrzeć dowody własnej winy i stworzyć wrażenie jednostronnej odpowiedzialności ludzi z AWS-u - mówi INTERIA.PL Antoni Macierewicz (RKN).
INTERIA.PL: Dlaczego SLD tak forsowało powołanie nowej komisji śledczej?
Antoni Macierewicz: Komisja ds. PZU, w przeciwieństwie do komisji orlenowskiej, to komisja, w której udało im się (SLD - red.) narzucić taki parytet, że mają gwarancję dominacji. Z góry cztery miejsca są zagwarantowane dla SLD, co oznacza, że lewica będzie mogła w tej komisji zatrzeć dowody własnej winy, własnej odpowiedzialności i stworzyć wrażenie jednostronnej odpowiedzialności ludzi z AWS-u. Ja nie chcę bronić ludzi z AWS-u, oni niewątpliwie są współwinni całej sytuacji, ale nie są jedynymi winnymi. Tutaj wina i odpowiedzialność pana Bogusława Kotta i całej tej oligarchii finansowej, której ślady prowadzą do Pałacu Prezydenckiego są olbrzymie, nie ma wątpliwości. Ale zostanie to zniekształcone przez układ głosów w komisji.
INTERIA.PL: Czy nowa komisja będzie się różniła od tej, w której pan zasiada?
Antoni Macierewicz: W komisji orlenowskiej, gdzie powstał równoprawny układ głosów, udało się zarysować pewne wspólne stanowisko jeśli chodzi o podstawowe kierunki badania, a które nawet jeśli w szczegółach jest kwestionowane np. przez pana Celińskiego czy pana Różańskiego, to podstawowe konkluzje nie są negowane - że była próba sprzedaży Rosjanom, że było nadużycie w pracy prokuratury i służb specjalnych, że była szczególna pozycja pana Kulczyka, nie mająca żadnego uzasadnienia w ładzie korporacyjnym. Te tezy nie są kwestionowane. Więc wtedy, gdy mamy do czynienia ze zrównoważonym, a nie partyjnym układem, jest inaczej.
INTERIA.PL: Co zrobi komisja ds. Orlenu, jeśli Jan Kulczyk nie pojawi się w wyznaczonym terminie?
Antoni Macierewicz: Wyciągnie z tego konsekwencje prawne i użyje narzędzi, jakie są w tej sprawie dostępne prokuraturze. To jest oczywiste. Ale ja nie sądzę, żeby był z tym problem. Znajdziemy termin, który będzie na tyle nieodległy, żeby nie psuć harmonogramu komisji i umożliwić nam prowadzenie prac i na tyle korzystny dla pana Kulczyka, żeby mógł swoje sprawy uporządkować, nie mam co do tego wątpliwości. Nie sądzę, żeby w tej sprawie pan Kulczyk i Widacki chcieli stwarzać jakieś problemy komisji.
INTERIA.PL: Czy pracujące równolegle dwie komisje śledcze nie będą sobie przeszkadzać?
Antoni Macierewicz: Nie ma tu specjalnego problemu. My jesteśmy już w innej fazie, weszliśmy w okres pisania wstępnego raportu. Zespół, którym kieruję, przedstawi do połowy stycznia tezy raportu dotyczącego tej pierwszej części, czyli zatrzymania Modrzejewskiego, w szerokim rozumieniu czyli z przyczynami i skutkami. Więc ja nie widzę tu zasadniczego konfliktu.
INTERIA.PL: Kto według pana zasiądzie w komisji ds. PZU?
Antoni Macierewicz: O tym decydują kluby. Nie mam swoich typów. To będzie bardzo trudny problem. Moim zdaniem w całej tej sprawie było mniej ewidentnych przestępstw karnych, tak jak w sprawie Orlenu, bardziej naruszenia dobrych obyczajów bądź tego, co się nazywa ładem korporacyjnym. A więc złamania kodeksu dopiero kształtującego się, dopiero wchodzącego w Polsce w życie, stąd nie ma takiego jasnego złamania kodeksu karnego. Cała sprawa jest o wiele bardziej polityczna sensu stricte, a więc sporu między dawną oligarchią finansową związaną z obozem postkomunistycznym a próbami AWS-u stworzenia własnego zaplecza finansowo-gospodarczego. Tak to wyglądało z zewnątrz - bo nie byłem członkiem AWS. W związku z tym ludzie, którzy to będą badali, muszą mieć bardzo dużą znajomość prawa, finansów, funkcjonowania wielkich grup finansowo-gospodarczych, a także znajomość układu polityczno-gospodarczego w tamtym czasie. Bardzo trudne zadanie przed nimi stoi, bardzo trudne. To będzie komisja o wiele bardziej polityczna niż karno-śledcza.
INTERIA.PL: A co będzie, jeśli Trybunał Arbitrażowy stwierdzi, że Polska ma zapłacić Eureko odszkodowanie?
Antoni Macierewicz: Nic na to nie wskazuje. Myślę, że tu jest także olbrzymi problem z nieznajomością prawa wśród posłów i wykorzystaniem tej nieznajomości przez pana ministra Sochę, bo nie wyobrażam sobie, że minister Socha nie wiedział, że orzeczenie Trybunału Arbitrażowego nie pociąga za sobą żadnych konsekwencji finansowych. On to musi wiedzieć, tylko tworzy wrażenie wobec opinii publicznej i posłów, że tak nie jest. Decyzja Trybunału nie jest wykonalna. Nie ma klauzuli wykonalności - to nie jest tak, że musimy zapłacić, jeśli takie będzie orzeczenie. Musielibyśmy zapłacić, jeśli się na to zgodzimy, a jeśli nie, to rokowania rozpoczynają się od początku i strona portugalska musiałaby nas zaskarżyć do sądu. Nie płyną żadne konsekwencje finansowe z arbitrażu, raczej ewentualność gorszej pozycji w dalszych rokowaniach.
INTERIA.PL: Dziękuję za rozmowę.