Kisiel - niepokorny cenzor swoich czasów
7 marca 1911 roku, w Warszawie w domu Salomei i Zygmunta Kisielewskich przychodzi na świat mały Stefan.
Osobą o barwnej biografii był jego ojciec, po którym syn odziedziczył zaangażowanie, społeczny aktywizm i jednoznaczność poglądową, ale z pewnością nie konserwatywnego liberała, gdyż senior rodu po wybuchu I wojny światowej stał się piłsudczykiem o radykalno-lewicowych poglądach (określenie K. M. Ujazdowskiego - przyp. red.).
Sam Stefan Kisielewski nim stał się dziennikarzem i polemistą politycznym, ujawnił swoje inne zamiłowanie: do muzyki. Po ukończeniu gimnazjum im. T. Czackiego znalazł się w Konserwatorium Muzycznym. Mimo że rozpoczął studia filozoficzne i polonistyczne, zresztą za namową ojca, wrócił do swojej pierwszej miłości.
Nienawiść do socjalizmu zaiskrzyła
Kisiel ukończył tylko studia muzyczne, finiszując trzema dyplomami: z teorii, kompozycji i fortepianu. w czasach studenckich rozpoczął też działalność społeczno-polityczną.
Tak trafił do "Legionu Młodych". Nietrudno się jednak dziwić, że w tej mocno lewicującej młodzieżówce nie wytrwał długo. Zniechęcony schematyzmem myślenia i coraz mocniej akcentowanymi tendencjami socjalistycznymi i antyklerykalnymi, odwrócił się od "Legionu" w stronę zupełnie przeciwną.
Ku przerażeniu rodziców zaczął namiętnie czytać Romana Dmowskiego, Jana Ludwika Popławskiego czy Zygmunta Balickiego. Tak nienawiść do socjalizmu zaiskrzyła i już nigdy nie wygasła.
Bóg w przypadki się nie bawi
W tym czasie w życiorysie Kisiela następuje moment zwrotny - chwyta za pióro, a przełomem okazuje się jego debiut na łamach "Buntu młodych", którego redaktorem był twórca późniejszej paryskiej "kultury" Jerzy Giedroyć. Tam spotyka też Stanisława Stommę, Adolfa Bocheńskiego, Ksawerego Pruszyńskiego, Konstantego Łubieńskiego i Kazimierza Studentowicza, czyli całą śmietankę świata kultury.
W tym momencie można pokusić się o stwierdzenie, że Bóg nie bawi się w przypadki, tylko po cichu stawia na ludzkiej drodze kogo trzeba. Właśnie to środowisko intelektualne ukształtowało późniejszą aktywność Kisielewskiego, zwłaszcza kontakty z Giedroyciem i Stommą, potem Turowiczem. Należy jednak podkreślić, że nie ma tu mowy o żadnym prostym naśladownictwie.
Nie mogłem mu darować tego, że przypisał mi wielkie ambicje utegulowania stosunków polsko-niemieckichi oddziaływania na Hitlera - jakieś zupełnie niesamowite historie. Książka odpychała mnie też ze względu na rozbudowany wątek homoseksualizmu i impotencji, które odgrywają bardzo ważną rolę w życiu bohatera.
~ Jerzy Giedroyć "Autobiografia na cztery ręce"
O tym, jak szorstka była to przyjaźń, wspominał często sam Kisiel:" Wspaniały człowiek, szalonej pracowitości, który wolałby być politykiem niż redaktorem i dyrektorem wydawnictwa, ale jakoś mu się to nie złożyło. Ja właściwie całe życie się z nim kłócę, ale mu wszystko zawdzięczam" - mawiał o Giedroyciu.
Wielka odwaga przebita przekorą
Z kolei Książę z Maisons Laffitte osobę Kisiela kreślił w słowach następujących: "Jego poglądy były mi z gruntu obce. A zarazem miałem do niego dużą słabość za jego wielką odwagę. I za jego przekorę. To są cechy, które bardzo lubię i bardzo cenię. [...] Za to publicystą Kisielewski był świetnym. tylko, że potwornie nierównym. Powinien był przez całe życie pisać wyłącznie felietony miast porywać się na powieści i na politykę. Był doskonałym felietonistą, a felieton był formą, w której wyraził się najpełniej".
Jednak Kisiel poza dziennikarstwem wciąż powracał do swojej pierwszej miłości - muzyki. Nie powiodło mu się ani u Nadi Boulanger, ani u Igora Strawińskiego, ale tworzył nadal. Wrzesień 1939 roku miał okazać się decydującym. 6 września orkiestra pod batutą Grzegorza Fitelberga miała wykonać jego I Symfonię. Wybuch wojny absolutnie to uniemożliwił, a kompozytor wcale nie myślał o muzyce, ale raczej o wstąpieniu do wojska. Gdy próby się nie powiodły, a Armia Czerwona wkroczyła do Polski, powrócił do Warszawy, gdzie woził na przemian kartofle i zwłoki do szpitala przy ulicy Litewskiej.
Miłość do muzyki nigdy nie wygasła
Potem pracował jako nauczyciel muzyki, trudnił się też graniem do kotleta w restauracji na Krakowskim Przedmieściu. Tylko że młodzież żądała jazzu, a on, wykształcony w przedwojennym konserwatorium, wiedział o nim niewiele. Pierwsze lata okupacji upłynęły mu na działalności konspiracyjnej. W tym czasie nastąpiła też zmiana w jego życiu prywatnym. W kuchni dla literatów prowadzonej przez Radę Główną Opiekuńczą, która była miejscem spotkań ówczesnej śmietanki artystycznej stolicy, m.in. Irzykowskiego, Andrzejewskiego czy Miłosza, poznał kobietę swojego życia - pannę Lidię Hintz.
Tuż po ślubie podjął pracę w Wydziale Delegatury Rządu Londyńskiego na Kraj. W tym też czasie powstała jego najbardziej kontrowersyjna powieść "Sprzysiężenie". Jej wydanie drukiem zbulwersowało opinię publiczną, a samego autora posądzono o szarganie pamięci polskiego września '39, tradycji i czci.
Najukochańsza "Krowa" - kobieta życia
Gdy w stolicy wybuchło powstanie, mimo chęci uczestnictwa, wziął w nim udział tylko w pierwszych dniach. Został postrzelony i stracił kontakt z żoną i synem, którzy zostali wywiezieni do Niemiec. On sam znalazł się w grupie osób wywożonych do Pruszkowa, ale na szczęście udało mu się zbiec z pociągu. Tak trafił do Skierniewic, gdzie z miejscową ludnością trudnił się pędzeniem tzw. bimbru.
Demistyfikował, demitologizował, przywracał normalność, walczył z zakłamaniem i histerią, z różnej maści szowinizmami. Uczył nowoczesnego, mądrego patriotyzmu. Umierał... bardzo zatroskany dzisiejszym stanem tych spraw. Często ukrywał tę troskę pod dowcipem, śmiechem, sarkazmem. Nie znosił mazgajstwa. Wstydliwie ukrywał swoją miłość do Polski.
~ J.S. Pasierb "Katechumen", Tygodnik Powszechny
Po wkroczeniu Armii czerwonej Kisiel podjął decyzję o powrocie do Warszawy, gdzie apelami nadawanymi przez radio usiłował się połączyć z Lidią. Starania te jakimś cudem zakończyły się powodzeniem i małżonka wraz z synem, cała i zdrowa, powróciła do stolicy.
Kisiel wojnę przeżył, a po jej zakończeniu przeniósł się wraz z rodziną do Krakowa i zamieszkał w Domu Literatów przy Krupniczej, drzwi w drzwi z Jerzym Andrzejewskim i Stefanem Otwinowskim.
Rekomendacja noblisty pomogła
W starej stolicy trafił do "Przekroju" jako korektor z prawem pisania. chciał też dostać się do nowo powstającego lewicującego "Odrodzenia", ale redaktorowi naczelnemu nie podobał się kierunek myśli młodego dziennikarza. Będąc na spalonej pozycji pewnie wróciłby do poprawiania kropek i przecinków w "Przekroju", gdyby nie fakt, że przy krakowskiej kurii metropolitalnej zaczęło rodzić się nowe pismo "Tygodnik Powszechny". Tak dzięki rekomendacji samego Czesława Miłosza ostatnia strona "Tygodnika" zyskała na bez mała pół wieku swojego redaktora, a komunistyczny reżim ostrego cenzora swoich często absurdalnych i żenujących poczynań. Zaistniał zatem mistrz felietonu Polski powojennej i to w towarzystwie nie byle jakim, bo samego Heberta, Turowicza, Tyrmanda, Gołubiewa czy Stommy. Od samego początku pisał pod włos, a jego nieposkromiony indywidualizm i odwaga w wyrażaniu mocno wątpliwych sądów była powodem licznych ataków czujnie śledzącej każdy jego ruch władzy.
Sroga kara za wybryk przeciw władzy
Po wojnie został profesorem Krakowskiej Wyższej Muzycznej, ale niestety nie na długo. Już w 1949 roku rząd zaczął porządkować kulturę, w której miał rządzić socrealizm. Niepokorny z natury Kisielewski wykpił publicznie nowe reformy i opowiedział się przeciwko terroryzowaniu sztuki przez polityków. Cena za wybryk była wysoka. Nie tylko usunięto go ze stanowiska pedagoga, ale i uśmiercono cywilnie, usuwając jego nazwisko z wszelkich publikacji pisemnych i mówionych w całej Europie Wschodniej. Jak się jednak okazało nie na długo.
Ciemniacy w Polsce uzbrojeni są w monopol władzy. Corocznie obchodzi się dzień 22 lipca, natomiast "Manifest Lipcowy" jest drukiem zakazanym. Panuje dyktatura ciemniaków. Cenzura stanowi państwo w państwie i jest instytucją tajną nielegalną.
~ Stefan Kisielewski
Rok 1955 przyniósł w kraju odwilż, a Kisiel zaczął być demonstracyjnie obsypywany wieloma nagrodami. Dojście do władzy Gomułki, z którym społeczeństwo, wiązało nadzieje, jak się potem niestety okazało płonne, na bardziej liberalny model socjalizmu, łączyło się rozpoczęciem przez felietonistę działalności politycznej. W 1957 roku został posłem na Sejm z ramienia katolickiej grupy "Znak". Szybko okazało się jednak, że nadzieje Polaków na zmianę sytuacji były złudne. Dlatego "ratowanie biednej Polski" z ław sejmowych w wykonaniu Kisiela zbyt długo nie trwało i zakończyło się w 1965 roku.
Czmychał spod macek szalejącej cenzury
Ponieważ szalejąca i panosząca się w kraju cenzura mocno ograniczała możliwości Kisiela, ten próbował skrzętnie wymknąć się spod jej czujnego oka, odbywając liczne podróże zagraniczne. Oczywiście usiłowano mu tego zabronić, ale jego osobista interwencja u generała Kiszczaka przyniosła pożądane skutki, dzięki czemu mógł kontynuować swoje wyjazdy. Podczas gdy wydarzenia w Polsce ewoluowały, sława Kisiela poza jej granicami rosła.
Potem przyszedł pamiętny marzec 1968 roku, gdy zdjęto z afisza spektakl "Dziady" w reżyserii Kazimierza Dejmka, co wyzwoliło tak tłumiony protest przeciwko cenzurze, ograniczeniu wolności i zakłamaniu propagandy, kiedy tak licznie demonstrowali studenci, głos zabrał także Kisiel. Na zebraniu literatów warszawskich wyrzekł historyczne już słowa: " Historia w Polsce korygowana jest wstecz na zasadzie interesu publicznego jakiejś partii. [...] Ciemniacy w Polsce uzbrojeni są w monopol władzy. Corocznie obchodzi się dzień 22 lipca, natomiast "Manifest Lipcowy" jest drukiem zakazanym. Panuje dyktatura ciemniaków. Cenzura stanowi państwo w państwie i jest instytucją tajną nielegalną".
Bili fachowo, z pasją i zapamiętaniem
Na odzew władzy, która często wobec swojej niemocy intelektualnej, starała się pokonać swoich przeciwników najgorszą i najmniej parlamentarną bronią - drewnianą pałką - nie trzeba było zbyt długo czekać. Powrót od przyjaciół pewnego marcowego dnia mógł być dla Kisiela jego drogą ostatnią, kiedy to spotkał trzech uzbrojonych mężczyzn, w tym jednego w milicyjnym mundurze. Przystąpili do dzieła. Bili fachowo, z pasją i zapamiętaniem. Kisielewski jednak przeżył. Władza przedstawiła zaś własną wersję zdarzeń: sprawcą pobicia był zazdrosny mąż rzekomej kochanki dziennikarza.
Nietrudno się domyślić, że to niejedyny incydent z przekornym felietonistą w roli głównej. Do jego nietuzinkowych oświadczeń należy zaliczyć i to wygłoszone w klubie Domu Literatów o treści" "Stalin jest głupi". Był mistrzem w graniu reżimowi na nosie i w tej dziedzinie niewielu mogło mu dorównać.
Grał na nosie władzy i płatał niesforne figle
Dla wielu był autorytetem, dla innych prorokiem. Jednak jak wspomina Waldorff "nie przeszkadzało to, że na co dzień był łatwo dostępnym , spotykanym na wielu przyjęciach dyplomatycznych, nie stroniącym od kieliszka, a nawet wielu kieliszków pozornym lekkoduchem, rozmiłowanym w słuchaniu i opowiadaniu głupich "kawałów", zarówno w towarzystwie oddanych sobie przyjaciół, jak wrogów politycznych, o których wiedział, że będą go później obszczekiwać, gdzie i jak tylko się da".
"Pan jest górą pych! Panu się zdaje, że dowodzi literaturą, ale pan nic o niej nie wie! Bo pan myśli tylko o sobie! Pan - góry pychy"
~ Wypowiedź Kisiela o Iwaszkiewiczu wspomina Waldorff
Kisiel umiał wyśmienicie się bawić, zwłaszcza płatając figle swoim przyjaciołom: niecenzuralny wyraz wydrapany cegłówką na nowym samochodzie Leopolda Tyrmanda, naigrywanie się z "pychy" Jarosława Iwaszkiewicza, mocno wątpliwy wybór pseudonimu J.E. Baka, którym podpisywał swoje muzyczne recenzje drukowane na łamach redagowanego przez Waldorffa tygodnika, co mocno oburzyło pobożnych krakowian...
Najtrudniejsza droga za trumną z ciałem syna
Komicznych sytuacji w jego życiu nie brakowało. Jednak przewrotny los nie oszczędził mu i przeżyć traumatycznych. Przyszło mu pogodzić się także z odejściem pierworodnego syna Wacka. Dla Kisiela był to cios ogromny, zwłaszcza, że ta śmierć, tak tragiczna i nagła, spowodowana lekkomyślnością mogła nie mieć miejsca. Ale stało się. A Kisielowi przyszło odbyć jedną z najtrudniejszych dróg w życiu, z Wyszkowa do Warszawy, gdy jadąc w samochodzie, miał za sobą trumnę z ciałem syna. Było to jedno z najbardziej bolesnych przeżyć w jego życiu, do pisania jednak wrócił. Co najgorsze wkrótce zaczął tracić wzrok. Podły los nie mógł mu chyba zesłać gorszego schorzenia. To było jak wyrok dla piszącego i czytającego przez całe życie pisarza. W najgorszych momentach musiał czytać prasę jednym okiem, wiersz po wierszu, przez lupę.
Mówił, że tyle się najeździł po świecie, ale trudniejszej dla siebie drogi nie pamięta, jak tych kilkadziesiąt kilometrów z Wyszkowa do Warszawy, gdy siedział obok szofera w sanitarce, a za sobą miał trumnę z ciałem syna. Mówił, że przez dwa tygodnie po złożeniu wacka do ziemi pił nieprzerwanie, żeby znieczulić w sobie ból nie do zniesienia
~ Jerzy Waldorff, "Słowo o Kisielu"
Pierwsza diagnoza wskazywała na zaćmę, potem okazało się, że jest to nieuleczalne zmętnienie całych gałek ocznych. W takim stanie zastał go rok 1990, który przyniósł zwycięstwo "Solidarności" nad znienawidzonym komunizmem. W tym czasie schorowany felietonista podjął decyzję, która zszokowała opinię publiczną: ustąpił z "Tygodnika Powszechnego". Redakcja nie chciała przyjąć tego faktu do wiadomości, jednak on pozostał nieugięty i tak niezależny organ stracił swojego wieloletniego redaktora. Tajemnicą pozostanie powód dla, którego tak właśnie postąpił .W pamiętnym 1990 roku podjął jeszcze współpracę z wydawanym w Poznaniu tygodnikiem "Wprost".Tyle że nie pisywał już felietonów, ale dyktował je przez telefon.
Rak kończył swe misterne mordercze dzieło
Wkrótce po tym dotarła do niego wieść o pogarszającym się stanie żony i znów przyszło mu odprowadzać na Stare Powązki osobę, którą kochał miłością bezgraniczną. Szukając zapomnienia w alkoholu po stracie ukochanej kobiety chudł i gasł coraz bardziej.
Z małżeństwami, które długo i na wiele sposobów blisko idą trzymając się za ręce przez całe życie, bywa jak z dwoma konarami drzewam, rosnącymi z jednego pnia, że gdy wichura lub też piorun któryś konar odłupie, to drugi nie może samotnie żyć i usycha.
~ Jerzy Waldorrf
Osiemdziesięcioletnie schorowane ciało Kisiela przestało być mu posłuszne, a trawiący je rak naczyń chłonnych powoli kończył swe misterne, mordercze dzieło. Niszczony sumiennie przez chorobę odchodził po cichu, a jego bladoniebieskie oczy coraz słabiej dostrzegały otaczający świat, często też tracił mowę. Aż stało się. Była godzina 16.30, piątek 27 września 1991 roku. W dniu pogrzebu, 3 października, wszystko było tak, jak powinno. Obecni byli najwyżsi przedstawiciele władz, dostojnicy kościelni i tłumy Polaków. Kisielewski odchodził w bezszelestnej ciszy. Milczenie przerwał tylko nagle hymn "Jeszcze Polska nie zginęła..." Chyba tak miało być. Nie inaczej.