Kampania 2008, czyli kopalnia sensacji
Rasizm, zdrady i nieobliczalność kandydatów, czyli ostatnia, amerykańska kampania prezydencka - taki tytuł mogłaby mieć najnowsza książka odsłaniająca kulisy politycznego wyścigu o najważniejszy na świecie fotel. A wydawać by się mogło, że 2008 rok już niczym nas nie zaskoczy.
Zanim książka dwóch amerykańskich dziennikarzy Marka Halperina i Johna Heilemanna "Game Change" trafiła do księgarń, zdołała poruszyć opinią publiczną za oceanem. Zawarte w niej rewelacje na temat kandydatów i ich prywatnego życia, nie tylko przykuły uwagę, ale także wywołały reakcje, czasem dość gwałtowne, ich bohaterów. Jednak od początku...
Klucze do sukcesu według Reida
Jak dotąd największym echem z ujawnionych sensacji odbiła się wypowiedź senatora partii demokratycznej Harry'ego Reida. Polityk ten (znany już m.in. z tego, że turystów przyjeżdżających do Waszyngtonu określił mianem "śmierdzących", a George'a W. Busha "kłamcą"), komentując kandydaturę Baracka Obamy przyznał, że Afroamerykanin ma szansę na sukces ze względu na jego stosunkowo jasny kolor skóry i fakt, że "nie ma murzyńskiego akcentu, chyba, że chce go mieć".
Ujawnienie kompromitujących, na odległość pachnących rasizmem słów natychmiast spotkało się z ostrą krytyką. Mimo że Halperin i Heilemann uprzedzili, że zawarte w ich książce wypowiedzi to często nie dosłowne cytaty a parafrazy, reakcja Reida dowodzi, że coś na rzeczy było. Senator bowiem natychmiast po ujawnieniu tych rewelacji zadzwonił do prezydenta z przeprosinami. Obama natomiast - jak na gentlemana przystało - słowo "przepraszam" przyjął i dodał, że sprawa książki jest dla niego zamknięta.
Tak łatwo nie pójdzie jednak Reidowi z republikanami, którzy zawzięcie domagają się dymisji polityka. Podkreślają przy tym - zapewne słusznie - że gdyby na podobną uwagę pozwolił sobie ktoś z ich ugrupowania już byłby skończony.
"Jeszcze kilka lat temu przynosiłby nam kawę"
Uwagi Reida to nie jedyne rasistowskie akcenty obecne wśród demokratów. Okazuje się bowiem, że takie słabości nie są obce także byłemu prezydentowi Billowi Clintonowi. To i owo wymsknęło mu się podczas rozmowy ze zmarłym już Tedem Kennedym, gdy jeszcze na etapie prawyborów próbował go przekonać do kandydatury swojej małżonki Hillary. Mówiąc o Obamie zauważył: "Jeszcze kilka lat temu ten facet przynosiłby nam kawę", czym ponoć bardzo zdenerwował leciwego demokratę.
Wiesz, że nie będę go w stanie kontrolować i w pewnym momencie może nam przysporzyć kłopotów
~ Hillary Clinton o Billu Clintonie
"Niesforny" Bill pojawia się zresztą w "Game Change" jeszcze przynajmniej raz. Tym razem już w kontekście Hillary jako ewentualnego sekretarza stanu. Według autorów książki, gdy "czarny Jezus" (jak określało Obamę podczas kampanii jego otoczenie) zaproponował jej to stanowisko, miała się wahać właśnie ze względu na męża. "Wiesz, że nie będę go w stanie kontrolować i w pewnym momencie może nam przysporzyć kłopotów" - przyznała. Ostatecznie jednak posadę przyjęła, przekonana zapewnieniem prezydenta-elekta, że bez niej sobie nie poradzi.
Oburzający romans
Z plejady demokratów obecnych w książce uwagę zwraca jeszcze John Edwards, jeden z kandydatów w prawyborach. Z uwagi na przytłaczającą przewagę Obamy i Clinton polityk ten ostatecznie wycofał się z rywalizacji. Bardziej jednak niż jego polityczne wybory autorów "Game Change" zainteresowało jego życie prywatne, a zwłaszcza ujawniony romans. Rewelacja ta wzbudziła swego czasu spore oburzenie w USA, ponieważ żona Edwardsa była chora na raka.
Oprócz znanych już opinii publicznej sekretów, dziennikarze poszli o krok dalej i ujawnili, że przez swoje otoczenie Edwards uważany był za człowieka niemiłego, domagającego się stanowiska wiceprezydenta, a później prokuratora generalnego za to, że udzielił Obamie poparcia. Jego żonę - Elizabeth - określono natomiast mianem "natrętnej wariatki traktującej wszystkich z wyższością". Co więcej, w dniu w którym prasa ujawniła romans jej męża, kobieta miała wszcząć z nim publiczną kłótnię. Krzycząc "Spójrz na mnie!" rozdarła wówczas bluzkę pokazując ślad po operacji.
Zmienna Palin
Jednak "Game Change" odbije się czkawką nie tylko partii demokratycznej. W książce znalazło się bowiem miejsce również dla republikanów, a zwłaszcza "ulubienicy" amerykańskich mediów Sary Palin. Z materiału zebranego przez Halperina i Heilemanna wyłonił się obraz ignorantki podatnej na gwałtowną zmianę nastrojów. Przed jednym z telewizyjnych wywiadów, idąc już na spotkanie z dziennikarką, Palin stwierdziła nagle, że nie podoba się jej makijaż. "Starła go z twarzy, potargała włosy i zaczęła narzekać, że wygląda grubo". W późniejszej rozmowie z reporterką przyznała, że żałuje, iż zgodziła się na nominację. "Gdybym wtedy wiedziała to, co wiem teraz, nigdy bym się tego nie podjęła" - miała powiedzieć.
Co do merytorycznych wpadek Sary Palin, książka dodaje do już pokaźnej listy przynajmniej dwie - przekonanie, że za atakami z 11 września stał Saddam Husajn i problemy z zapamiętaniem nazwiska Joe Bidena. Przed pierwszą debatą Palin zwracała się do niego "O'Biden". Prawie dobrze...
Domniemany romans
W "Game Change" dostało się też Johnowi McCainowi. Ponoć w trakcie kampanii współpracownicy obawiali się, że jego żona może mieć romans. Polecono mu więc jak najszybciej z nią porozmawiać, by później uniknąć zaskoczenia.
Problemy z wiarygodnością
Zanim "Game Change" trafiła na półki amerykańskich księgarń, już okrzyknięto ją bestsellerem. Choć wielu komentatorów wątpi by wszystkie sensacyjki były prawdziwe, to jednak z pewnością znajdzie się spora grupa osób chętna poczytać o kampanijnych plotkach i ploteczkach.
Halperin i Heilemann twierdzą, że pracując nad książką przeprowadzili około 300 wywiadów z ponad 200 osobami. Zastrzegają jednak, że zawarte w niej wypowiedzi (a przynajmniej część) nie powinny być traktowane jako dosłowne cytaty, a zaledwie parafrazy. Dodatkowo niektórzy komentatorzy zawracają uwagę, że wiarygodności "Game Change" nie dodaje również powszechne wykorzystanie anonimowych osób, jako źródeł informacji (trudno się jednak dziwić, że marketingowi spece nie chcą pod nazwiskiem rozmawiać o własnych sztuczkach i kłamstewkach).
Tak czy tak - rację ma jeden z publicystów, który napisał: "Wszyscy, którzy krytykują tę książkę jako plotkarską - zresztą słusznie - i tak kupią ją, jak tylko będzie to możliwe". Zwłaszcza, że większość osób, które znalazły się za jej sprawą na czołówkach gazet energicznie dementuje wszystko, co w niej znajdą.
Agnieszka Waś-Turecka