Janusz Korwin-Mikke: Izaak, Szewach i zasadźcy
Jak się Państwo zapewne domyślają, nie lubię śp. Róży Luksemburżanki - bo nie lubię żadnych lewaków: czy to antysemitów, jak tow. Hitler, czy to Żydów, jak tow. Luksemburg.
Wszelako wiele razy mówiłem i pisałem, że wcale by mi nie przeszkadzało, by w Zamościu była ulica imienia ww. Różyczki. Ilu to wybitnych ludzi wydał Zamość? A baba - wredna bo wredna - ale umysł miała ostry, w swoim chorym środowisku doszła do wysokiej pozycji w hierarchii... Dlaczego nie? Niechby miała tabliczkę! Młódź prawicowa miałaby co czerwoną farbą oblewać...
Ale oto przeczytałem w "ANGORZE", że większość mieszkańców Biłgoraja nie chce nazwać ulicy imieniem Izaaka Baszewisa Singera. Nieszczęsny pisarz. Bardzo nielubiany był w Izraelu (to znaczy: przez władze państwa Izrael!) - bo uparcie pisał w jidisz, a nie po hebrajsku, zaś Izrael postawił sobie za cel zniszczenie kultury żydowskiej, by zastąpić ją "izraelską", czyli "hebrajską" (nie wszyscy wiedzą, że jidisz to niemiecki żargon, który więcej słów przyjął z polskiego niż z hebrajskiego). Nie znosiła Singera żydo- komuna - bo akurat nie lubił Lewicy, a nawet był konserwatystą - co (zdaniem żydo-komuny) porządnemu Żydowi intelektualiście po prostu nie uchodzi.
I wreszcie okazuje się, że nie lubią Go Polacy w Biłgoraju.
To kto ma kochać śp. Singera? Znający jidish powoli wymierają...
W ten spór wmieszał się zacny p. Szewach Weiss. To naprawdę sympatyczny człowiek - ale, jakby to powiedzieć: z myśleniem jest u Niego o wiele gorzej niż z mówieniem. Czytam w "ANGORZE": "W tych okolicach różne kultury, różne religie żyły obok siebie. To, mimo konfliktów, był dość udany egzamin z demokratycznego życia. Tutaj można było być innym".
P. Weiss plecie bzdury. W d***kracji to jest tak, że gdyby 55 proc. mieszkańców Biłgoraja było Żydami, a 45 proc. Polakami, to wszystkie ulice miałyby patronów żydowskich - a gdyby odwrotnie - to odwrotnie! Wola Większości - i koniec! Verfau die klaczkes mit weisse kopytkes!
Natomiast w miasteczkach wschodniej Polski różne narodowości spokojnie żyły obok siebie dlatego, że NIE było tam żadnej cholernej d***kracji, tylko monarchie. Nie decydowała "Większość", tylko królewski czy carski starosta - a jeśli ktoś podskoczył, to - wszystko jedno, czy łupnął Polaka, Żyda czy Ukraińca - był surowo karany, bo Monarcha lubił sprawiedliwość - a ponadto każdy poddany płacił podatki, natomiast martwy poddany - nie płacił. Więc żaden Monarcha przy zdrowych zmysłach nie lubi tych, co mu podatni... pardon: Ukochanych Poddanych zabijają lub (nie daj Boże!) kaleczą. Kalekami trzeba się potem opiekować, instytuty dobroczynne fundować...
Właśnie od momentu, gdy te ziemie znalazły się pod okupacją rozmaitych d***kracyj (niekiedy nawet "l**owych") zaczęły się spory, waśnie, nacjonalizmy, socjalizmy i inne takie. No, chyba że ktoś, pod pozorem d***kracji, wziął L*d za pysk...
Natomiast jeszcze wcześniej ulice nazywał właściciel miasta. Lublin, Zamość, Biłgoraj - miały na początku zasadźcę, mieszkańcy się osadzali - i o nazwach ulic decydował zasadźca - np. hr. Zamoyski, albo wójt Pieczonek. Zasadźca dbał, by ulica nazywała się ładnie - np. Topolowa - bo gdyby nazwał ją od jakiegoś niesympatycznego osobnika, to miałby mniej chętnych do osiedlania się przy niej i cena by spadła - ale, ostatecznie: jego wola.
Za komuny wszystko, co miało być zrobione, choćby to była np. prywatyzacja, musiało się nazywać "socjalistyczne". Dziś z kolei wszystko musi się nazywać "d***kratyczne". Np. d***kratycznie zniesiono nam karę śmierci - aczkolwiek, jak wiadomo, opowiada się za nią 74 proc. obywateli.
No - ale jak wszystko musi być d***kratyczne...
janusz@korwin-mikke.pl