Janusz Korwin-Mikke: Gwałciciele-dobroczyńcy
Najbardziej chyba "kuriozalny przez zaniechanie" tekst pojawił się w "DZIENNIKU". P. Katarzyna Bartman napisała: "Chcemy leczyć się prywatnie" - z podtytułem "Blisko 90 proc. Polaków wykupiłoby ubezpieczenie zdrowotne, gdyby jego cena była bardziej przystępna".
Obok wywiad z p. Stanisławem Borkowskim, szefem Komisji Zdrowia Polskiej Izby Ubezpieczeń - pod tytułem: "Już 44 zł wystarczy na dobre leczenie". Z tekstu wywiadu wynika, że te 44 zł to tylko na leczenie ambulatoryjne - ubezpieczenie obejmujące również pobyt w szpitalu kosztowałoby 120-140 zł.
I w całym tym tekście - dwóch tekstach - p. Borkowska nie wspomina ani słóweczkiem, że każdy z nas pod przymusem płaci miesięcznie tym pijawkom obecnego reżymu 186 złotych!!!!
Więc gdyby ci bandyci z Senatu i Sejmu oddali nam te 186 złotych - to ludzie by się sami poubezpieczali. Być może posiadacze dużej liczby dzieci musieliby trochę dopłacić do interesu - no, ale ludzie przecież trochę dopłacić chcą...
Czy Państwo jednak zdają sobie sprawę, co by to oznaczało?
Oznaczałoby, że cała kupa Czerwonych Sk***synów żyjących z tej różnicy (186 - 130 zł miesięcznie pomnożone przez 15 milionów pracujących) musiałaby pójść leczyć ludzi! Zamiast łaskawie wydawać zezwolenia na sprzedawanie leków (tj. zakazywać sprzedaży leków w Polsce), zamiast nakazywać lekarzom to i owo, zamiast jeździć na konferencje na Hawajach organizowane przez Światową Organizację Zdrowia (tam dopiero się kradnie!!!), przez Komisarzy Europejskich (na Kanary...) - trzeba by przykładać stetoskopy jakimś kaszlącym staruszkom, badać pryszcze na tyłkach 70-latków, narażać się na zakażenie... Okropność!
A politycy debatujący nad "najlepszym sposobem ubezpieczeń"!?
Z tych naszych 186 złotych nie tylko utrzymujemy tych łajdaków - ale jeszcze ok. 40 proc. tych pieniędzy się marnuje. Bo jak ukradną lub przydzielą sobie gigantyczne pensje - to pół biedy: zaraz je wydadzą, dając zatrudnienie stolarzom, hydraulikom itp. Znacznie gorzej, gdy za te pieniądze zorganizują np. lekarzom jakieś "szkolenie". Polega to na tym, że lekarze zostawiają za sobą kolejkę pacjentów i jadą do jakiegoś Karpacza; przez tydzień piją (zawód ten jest mocno sfeminizowany, a "nie ma brzydkich kobiet - jest tylko za mało wódki!"...), ostatniego dnia na kacu wysłuchują jakiegoś referatu (który natychmiast szczęśliwie zapominają, bo wygłasza go zazwyczaj lekarz odsunięty od leczenia za nieznajomość fachu) - i wracają do roboty. Ta strata jest całkowita i czysta - nikt na tym nie zarobił!
No, może ten prelegent...
A trzeba wziąć pod uwagę, że firmy ubezpieczeniowe nie tylko utrzymują się ze składki, ale jeszcze pokrywają z tego wydatki na reklamę itp. - razem jakieś 15 proc, najmarniej. Gdyby więc oddano nam te 186 zł, to sądzę, że ogromna większość w ogóle by się nie ubezpieczyła. 15 proc. od 186 zł to prawie 30 zł - tyle, ile trzeba by dopłacić za ubezpieczenie dziecka!
A w wypadku choroby? Wyciągałoby się te 150 zł odkładane miesiąc w miesiąc - i lekarzowi po prostu płaciło. A gdyby jakaś poważniejsza operacja - toby się na parę miesięcy pożyczyło od krewnych-i-znajomych też przecież odkładających na koszty leczenia...
Bez pośredników - czysty zysk!
I proszę nie mówić, że to jest niemożliwe albo nierealne; TAK PRZECIEŻ BYŁO ZAWSZE - I LUDZKOŚĆ NIE WYMARŁA. Dopiero śp. Otton von Bismarck, by przelicytować Czerwonych, wprowadził to "przymusowe dobrodziejstwo", czyli ubezpieczenia społeczne. A po I wojnie światowej wszystkie rządy połapały się, że jest to znakomity sposób na obrabowanie naiwnych "obywateli"...
Kochani: wiecie, jak się nazywa facet chcący świadczyć Dobro pod przymusem? Gwałciciel!
janusz@korwin-mikke.pl