Pasażerowie zdezorientowani. Autobus jedzie, informacji nie ma
Na kolei niemal wszystkie rozkłady jazdy znajdziemy w jednym miejscu. W przypadku regionalnej komunikacji autobusowej pasażerowie stykają się z lawiną kłopotów. Firmy nierzadko nie dogadują się, jeśli chodzi o godziny odjazdów, więc przesiadki to czasem sport ekstremalny. Podróżni wczytują się też w skomplikowane legendy, w których oznaczenia są inne u różnych przewoźników. Trudno też zweryfikować, czy rzekomo dwa przystanki w miejscowości to rzeczywiście odmienne lokalizacje.
Chcemy odwiedzić rodzinę mieszkającą na wsi i szukamy dojazdu transportem publicznym. Wchodzimy na jedną z internetowych wyszukiwarek i wpisujemy nazwę miejscowości. Nie znajduje połączeń? Myślimy, że nic tam nie dojeżdża, a to nieprawda - firma po prostu nie zgłosiła się ze swoim rozkładem jazdy. Do takich sytuacji dochodzi zwłaszcza poza miastami.
Stali pasażerowie wiedzą, o której jedzie autobus, bo korzystają z niego codziennie. Gdy trafi się "jednorazowy" podróżny, odnalezienie godzin odjazdów może być trudne, bo nie każdy przewoźnik ma nawet zaktualizowaną stronę internetową. - Rząd nie powołał instytucji, która gromadziłaby chociażby dane z autobusowych rozkładów jazdy. Nie istnieje centralny rejestr, dokąd i o której jeżdżą - mówi dr Michał Beim, ekspert ds. transportu z Instytutu Sobieskiego.
Zasugerował, by zbieraniem informacji o rozkładach zajęła się Inspekcja Transportu Drogowego. - Wiązałaby informacje od różnych przewoźników i przekazywała pasażerom - sugeruje.
Czy autobus w ogóle kursuje? Nie ma GPS, nie ma nadzoru
Zdaniem dr Michała Beima jest inny, jeszcze większy problem. Firmy wykonujące służbę publiczną, a więc kursy na zlecenie np. marszałka województwa, nie mają obowiązku podawać lokalizacji GPS autobusów. - Nie ma więc kontroli, czy pojazd w ogóle wyjechał na trasę, a tu wkracza sprawa państwowych dopłat do biletów ulgowych - zauważa.
Bywają nieuczciwi przewoźnicy, którzy pobierają środki za "przewóz" fikcyjnych pasażerów lub niewykonywanie zleconych przez samorząd kursów. Dwa lata temu przedsiębiorstwo z Małopolski wyłudziło około 550 tys. zł. Z kolei w 2018 roku przyłapany na takim procederze został przewoźnik z Kielc - do kieszeni właściciela nielegalnie trafiło ponad 8 tys. zł. A jeszcze rok wcześniej na konto firmy z Krosna nienależnie wpłynął niemal milion złotych.
Dr Michał Beim przekonuje, że lokalizacja każdego wozu umożliwiłaby nadzór nad wywiązywaniem się z rozkładu jazdy. - A to zapobiegłoby pobieraniu środków na niezrealizowane kursy. Namiar GPS mógłby być dostępny w aplikacji, z podglądem w czasie rzeczywistym, gdzie jest nasz autobus. To nie jest rocket science, a brak takiej możliwości ponadto zniechęca pasażerów - mówi.
Jeden autobus nie czeka na drugi. Bo kursy obsługują różne firmy
Nawet jeśli mamy do czynienia z uczciwym przewoźnikiem, jedna firma niekoniecznie patrzy się na drugą, jeśli chodzi o ustalanie godzin odjazdów. To mocno utrudnia przesiadki. - Na kolei rozkład jazdy układa zamawiający usługę, na przykład marszałek województwa zamawia kurs Kolei Wielkopolskich do Rawicza, a jego odpowiednik z Wrocławia - kurs Kolei Dolnośląskich z Rawicza do Wrocławia. Marszałkowie się dogadują i dzięki takim skomunikowaniom pojawiają się klienci - dodaje nasz rozmówca.
Jego zdaniem gdyby dla transportu autobusowego uruchomić zbiorczy portal i aplikację z rozkładami jazdy, wyszukiwaniem połączeń i lokalizacją przystanków - jak Portal Pasażera należący do PKP PLK - to przewoźnicy realizujący służbę publiczną sami zaczną się dogadywać. - Nie trzeba będzie ich "przyciskać", że skądś trzeba jeździć pięć minut wcześniej, bo inny autobus odjeżdża i trzeba się przesiąść. Stworzenie takiej bazy to zadanie polityczne - ocenia.
Chaos w komunikacji autobusowej w obecnej formie utrudniają też rozbieżne nazwy tych samych przystanków, używane przez różne firmy. Weźmy teoretyczną miejscowość Kaczeńce Dolne, w której przystanek stoi przy markecie. Jeden przewoźnik nazwie go "Kaczeńce Dolne Sklep", inny "Kaczeńce Dln. Supermarket". Wyszukiwarki nie wiedzą, że chodzi o jedno miejsce i pokazują więcej przystanków niż jest w rzeczywistości.
- Nadawanie nazw przystanków wynika z Ustawy o publicznym transporcie zbiorowym. Jest częściowo zadaniem gmin, ale powinno być obligatoryjne. Obecnie jest tak, że samorząd gminny nadaje nazwy, gdy sam jest organizatorem połączeń, a jeśli nie jest, każdy może nazwać przystanek inaczej - podkreśla dr. Michał Beim.
Każdy przewoźnik ma swoją legendę. Reguły na infolinii też
W zaproponowanym przez eksperta z Instytutu Sobieskiego jednolitym systemie podana byłaby lokalizacja i nazwa przystanku. - I kropka, niezależnie, czy gmina sama uruchamia transport, czy jakiś przewoźnik kursuje na jej terenie. Nazwy nadal nadawałby samorząd, bo on zna potrzeby mieszkańców - wyjaśnia.
Jak uzupełnia, ujednolicenie przydałoby się też znakom legendy na tabliczkach z rozkładem. Gdy kurs wykonywany jest np. wyłącznie w soboty, przedsiębiorstwo X oznaczy go literką "w", a firma Y - cyferką "6". - Harmonizacja legendy mogłaby zostać wprowadzona w transporcie autobusowym i na kolei naraz, aby oznaczenia były jednakowe - stwierdza ekspert.
Istnieje jeszcze jedna przeszkoda, gdy chcemy dowiedzieć się, jaka firma i o której godzinie dokądś jeździ. Niekiedy infolinie są dodatkowo płatne - koszt połączenia jest za minutę jego trwania, a nie jak w przypadku standardowych rozmów przez telefon. Tymczasem nie wiadomo, po jakim czasie konsultant podniesie słuchawkę.
Wiktor Kazanecki
Kontakt do autora: wiktor.kazanecki@firma.interia.pl