"Wiedział, co musi robić"
Jan Paweł II potrafił odróżnić to, co robić musi, w czym jest niezastąpiony, od rzeczy, które mogą być zrobione przez innych, i które on chętnie innym do zrobienia zlecał - wspomina Andrzej Szostek, były rektor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
Andrzej Szostek: Przyszedłem na KUL w 1964 r., kiedy już był biskupem w Krakowie. Na seminaria do Krakowie jeździłem od 1966 r. To były specyficzne seminaria, dwudniowe. Każdego dnia było to po 5-6 godzin siedzenia; znaczenie więcej czasu niż seminaria cotygodniowe, standardowe odbywane w uniwersytecie. Jak go pamiętam właśnie z tamtych czasów - z końcówki jego bycia arcybiskupem i z początku bycia kardynałem. Jedną rzeczy, która już mnie wtedy uderzyła, na seminariach i w kontekście prowadzenia katedry etyki, było to, że on potrafił odróżnić to, co robić musi, w czym jest niezastąpiony i w czym się nie ociągał, od rzeczy, które mogą być zrobione przez innych, i które on chętnie innym do zrobienia zlecał. On był kierownikiem katedry i od tej funkcji nie odstępował. Jak przygotowywałem swój doktorat w 1978 r., nie było jeszcze komputerów, pisałem ten tekst na maszynie, wysłałem trzy egzemplarze: do mojego promotora ks. prof. Stycznia, do przypuszczalnego recenzenta ks. prof. Jurosa i do kierownika katedry ks. kard. Wojtyły. Jedynym, który odpisał, był ks. kard. Wojtyła, który powiedział: "Tak, możesz tę pracę puścić dalej". On o tym wiedział i ja o tym wiedziałem, że nie wolno mi nadać formalnego biegu doktoratowi, zanim nie uzyska aprobaty Wojtyły, który - powtarzam - nie był moim promotorem ani wyznaczonym moim recenzentem. Był kierownikiem. Zdążył przy wszystkich pracach swoich list napisać, który potem z resztą stał się recenzją tej pracy.
Cezary Potapczuk: Można powiedzieć, że ksiądz zdążył w ostatniej chwili.
Andrzej Szostek: Obrona była, jak on już był papieżem. Jest taka rzecz, przykład tego, co on robił i w czym nie mógł go nikt zastąpić. Umarł Jan Paweł I. On bez żadnej mojej inicjatywy czy przypomnienia, wysłał list do śp. ks. dziekana Kamińskiego, że w tej sytuacji nie zdąży przygotować na obronę doktoratu mojego typowej rozwiniętej recenzji i posyła kopię listu, który ja wcześniej otrzymałem, prosząc żeby był potraktowany jako podstawa recenzji, którą on po powrocie z Watykanu po konklawe rozwinie. Już nie wrócił i nie rozwinął. W tym momencie list ten stał się recenzją. Tam, gdzie on wiedział, że on musi coś zrobić, tam nie tylko to robił, ale robił to sprawnie, szybko. Z jego powodu sprawy nie były przeciągane na później.