Koniec OFE?
Propozycje zmian w systemie emerytalnym zaproponowane przez rząd tak naprawdę prowadzą do demontażu OFE. Demontażu, który może dać pozorny, bo krótkotrwały spokój. Ale tylko rządzącym, bo przyszłym emerytom jak zwykle serwuje się niepewność.
Zmiany w systemie emerytalnym zapowiedzieli minister finansów Jacek Rostowski (na zdjęciu) i minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz. Ten ostatni przyznał, że "w celu uniknięcia ryzyka złej daty, na 10 lat przed emeryturą, środki z OFE będą przenoszone po 1/10 rocznie do ZUS". Jako "ewidentny skok na kasę" propozycję tę komentuje Business Center Club (BCC). Największa w kraju organizacja indywidualnych, najbogatszych pracodawców w swoim stanowisku podkreśla ponadto, że jest to "częściowa nacjonalizacja środków prywatnych przez państwo" i jako taka powinna zostać przekazana przez partie opozycyjne lub prezydenta do oceny Trybunału Konstytucyjnego.
Superzastrzyk
Ministrowie na specjalnie zwołanej konferencji przedstawili trzy warianty wprowadzające zmiany w naszych składkach przekazywanych do OFE.
- Pierwszym jest likwidacja części obligatoryjnej OFE - ta część środków, których fundusze nie mają prawa inwestować w akcje przeniesiona zostałaby do ZUS. Część, która może być inwestowana w akcje zostałaby w OFE. W tym wariancie fundusze miałyby zakaz inwestowania w państwowe papiery dłużne skarbu państwa - mówił o pierwszym wariancie wiceminister Rostowski. Według BCC zakaz inwestowania w skarbowe papiery wartościowe oznacza możliwość dużych wahań wielkości nagromadzonego kapitału i dużych wahań zyskowności. "OFE stałyby się superryzykownymi funduszami, a więc mało atrakcyjnymi dla składkowiczów w starszym wieku" - uważają członkowie BCC.
Bernard Waszczyk z Open Finance na oficjalnej stronie funduszu zauważa, że takie jednorazowe umorzenie obligacji skarbowych i przekazanie pieniędzy z tego tytułu z portfeli OFE do ZUS może dać zastrzyk rzędu 120 mld zł. - OFE funkcjonowałyby jak dotychczas, z tą różnicą, że nie mogłyby inwestować w obligacje skarbowe. To faktycznie mogłoby doprowadzić do większej konkurencji między nimi - uważa. Zdaniem Macieja Rapkiewicza, członka zarządu Instytutu Sobieskiego "przeniesienie obligacji do ZUS da obniżenie długu publicznego o około 11 proc. PKB". - W tym momencie rząd kupuje sobie parę lat spokoju, mogąc się dalej zadłużać, co w krótkiej perspektywie nie spowoduje podejścia pod limity ustawowe czy próg konstytucyjny - podkreśla ekspert Instytutu w obszarze finanse publiczne.
Kwaśny sok i 200 pompek
Kolejne dwa warianty przedstawione przez tandem Rostowski-Kosiniak-Kamysz zawierają pewne elementy dobrowolności wyboru OFE. Według pierwszego z nich, przyszły emeryt będzie mógł wybrać, czy chce uczestniczyć w II filarze (OFE), czy przenieść się tylko do ZUS. Co ważne, w przypadku gdy osoba nie zdeklaruje się, że chce odkładać swoje środki w OFE, z automatu jej wkład zostanie przeniesiony do ZUS. - To dobrowolność połączona z pułapką. Bo brak aktywności ze strony składkowiczów powinien być interpretowany jako deklaracja o utrzymaniu status quo - zauważa BCC. Jeszcze więcej kontrowersji budzi drugi wariant dobrowolnego wyboru OFE. A to dlatego, że trzeba by było za ten wybór... dodatkowo płacić. Konkretnie dodatkowe 2 proc. składki emerytalnej.
- To jest jedyne rozwiązanie, które tworzy dodatkowe prawdziwe oszczędności w gospodarce - tłumaczy minister Rostowski. - To będzie skutkowało tym, że prawie wszyscy przejdą do ZUS. Symbolicznie, żeby zostać w drugim filarze trzeba będzie wypić dziennie dwa litry kwaśnego soku z cytryny i zrobić 200 pompek - ironizuje na swoim blogu ekonomista prof. Krzysztof Rybiński.
Zasypać dług
Po co zatem rząd po dwóch latach znów majstruje przy OFE, dążąc tym razem, jak zgodnym chórem twierdzą ekonomiści, do całkowitego ich demontażu? - Intencją rządu nie jest dobro emerytów, a poprawa sytuacji finansów publicznych państwa - nie pozostawia wątpliwości Maciej Rapkiewicz, podkreślając, że interesy zwykłych ludzi i sytuacja budżetowa wcale nie idą w parze. Ekspert finansów publicznych Instytutu Sobieskiego przypomina, że Polska jako kraj ma ogromne zadłużenie i mimo zeszłorocznego spadku dynamiki jego wzrostu cały czas oscyluje ono wokół drugiego progu ostrożnościowego, który wynosi 55 proc. wskaźnika PKB.
- Jeśliby ten próg został przekroczony, rząd musiałby wprowadzić niepopularne reformy polegające albo na podwyższeniu podatków, albo na ograniczeniu wydatków publicznych, które w efekcie miałyby skutkować redukcją zadłużenia. Wprowadzenie takich kroków odbiłoby się na popularności rządu, która i tak ciągle spada - tłumaczy. Rapkiewicz przypomina też o tym, że Polska znajduje się w procedurze nadmiernego deficytu.
- Rządowym pomysłem na poprawienie tej sytuacji jest właśnie próba demontażu OFE - przyznaje.
Błędy i wypaczenia
Tego, że majstrowanie przy wprowadzanej w 1999 r. w blasku fleszy reformie emerytalnej rządu Jerzego Buzka ma poprawić sytuację kraju nie ukrywa sam minister Rostowski. - Chcemy zmniejszyć narastanie długu publicznego i wspierać rozwój gospodarczy - zapewnia, przyznając, że stworzenie filaru kapitałowego (OFE) znacząco ten dług podniosło: "Gdyby go wtedy nie stworzono, relacja długu do PKB wynosiłaby poniżej 40 proc., a koszt obsługi długu byłby niższy o 70 mld zł". Co ciekawe, niemalże na jednym wydechu szef resortu finansów stwierdza, że mimo wszystko reforma emerytalna z 1999 r. była "wyjątkowo udana na skalę światową".
Z uśmiechem komentuje to prezydent Centrum im. A. Smitha, który ministra Rostowskiego przyrównuje do dawnych sekretarzy KC PZPR. - On powiedział, że reforma była super, a potem przyznał, że doprowadziła do katastrofy finanse publiczne. Sekretarze z dawnych czasów też mówili, że socjalizm to fantastyczny ustrój, ale były błędy i wypaczenia i trzeba go lekko zmodyfikować - ironizuje Gwiazdowski, po czym już zupełnie serio zaznacza, że nie tylko likwidacja OFE jest pożądana, ale trzeba zmienić cały system. - Największym absurdem tego systemu jest oparcie go na opodatkowaniu pracy ludzi wkraczających w wiek produkcyjny i reprodukcyjny. Należałoby więc w takim wypadku odejść od niego całkowicie, zastępując go modelem emerytury państwowej, czyli niskiego, gwarantowanego przez państwo i pozwalającego przeżyć świadczenia emerytalnego, równego dla wszystkich, zarówno dla rolników, górników, policjantów czy zwykłych obywateli - mówi wprost.
Niepewność za trzy biliony
Za zrównaniem sytuacji górników, rolników i służb mundurowych w systemie emerytalnym jest także Maciej Rapkiewicz. Choć przyznaje on, że na przykład sama likwidacja KRUS dałaby 14 mld zł więcej w strukturze finansów publicznych, to byłaby czystą demagogią. - Rolników nie stać na płacenie pełnych składek, więc trzeba zreformować ten system, który dziś mamy. Nie rezygnowałbym z OFE, ale obniżyłbym w nim opłaty związane z jego funkcjonowaniem - uważa ekspert finansów publicznych Instytutu Sobieskiego. Jego receptą na "tańsze" OFE jest obniżenie opłat manipulacyjnych (wg wyliczeń rządowych w 2008 r. OFE, mimo 20 mld zł strat, pobrały od przyszłych emerytów aż 2 mld zł opłat) oraz opłat za zarządzanie wysokimi aktywami. Co zatem zmiany rządowe mogą wnieść do naszych emerytur, które dziś wynoszą ledwie 30 proc. wysokości ostatniego wynagrodzenia? Prof. Krzysztof Rybiński podkreśla, że jednorazowy sztuczny spadek długu publicznego pociągnie za sobą wzrost długu ukrytego w ZUS-ie o tę samą wielkość, tyle że wyżej oprocentowanego.
- To napędzi proces zadłużania ZUS-u i zwiększy ryzyko wewnętrznego bankructwa państwa w przyszłości - ostrzega na swoim blogu. O długu ukrytym, czyli zobowiązaniach państwa wobec emerytów przypomina też BCC, podając, że dziś wynosi on aż 3 bln zł! - Jeśli Sejm przyjmie któryś z zaproponowanych przez rząd wariantów, dług ten będzie rósł szybciej niż dotąd - alarmują. A wtedy może okazać się, że nawet mimo płacenia dziś regularnych i niemałych składek na ZUS, za 20-30 lat możemy dostać naprawdę głodowe świadczenia.
TEKST MICHAŁ BONDYRA