"Rosyjska dezinformacja jest jak rosyjskie wojsko - silne, ale nie zawsze skuteczne"
Rosyjska dezinformacja jest trochę jak rosyjskie wojsko za naszą wschodnią granicą. Silne, przygotowane na wiele scenariuszy, ale nie zawsze skuteczne i różnie wypełniające swoje cele - mówi Robert Król, zastępca dyrektora NASK.
Problem dezinformacji w internecie, choć istnieje od lat, szczególnie mocno dyskutowany jest od początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Tuż przed tą datą, czyli 24 lutego 2022 r., decyzją premiera Mateusza Morawieckiego obowiązujący w Polsce od połowy lutego najniższy stopień alarmowy ALFA-CRP został podwyższony o dwa stopnie, do trzeciego w czterostopniowej skali stopnia CHARLIE-CRP. Równolegle z wojną w Ukrainie dzieje się wojna w sieci, napędzana przez siły Federacji Rosyjskiej.
"Dezinformacji sprzyja skrajna polaryzacja opinii. Wytworzenie sytuacji, w której odbiorca musi opowiedzieć się po stronie jednej ze skrajnie nastawionych narracji prowadzi do radykalizacji części odbiorców i wstrzemięźliwości osób umiarkowanych" - podał Państwowy Instytut Badawczy NASK w raporcie z 21 marca. Instytut w ramach inicjatywy #WłączWeryfikację zachęca do zgłaszania fake newsów i podejrzeń przekazów o charakterze dezinformacji zauważanych w sieci. Jak ta współpraca wygląda w czwartym tygodniu wojny za naszą wschodnią granicą?
- Widzimy, że coraz więcej internautów sama dostrzega fake newsy. Coraz rzadziej przechodzą one bez echa. A potrzebna jest nam odporność i bycie razem w pomocy Ukraińcom, bycie razem w popieraniu walki o niepodległość Ukrainy, w Europie, bycie razem w naszych sojuszach - mówi Robert Król.
Od początku konfliktu NASK otrzymał od internautów ponad 800 zgłoszeń dotyczących profili publikujących fake newsy.
Jak zauważa Król, Rosja "stara się nastawić nas negatywnie do uchodźców, do sojuszy, mówiąc: i tak wam nie pomogą".
I przytacza sytuację z ostatnich dni, gdy w sieci pojawiło się wiele podobnych do siebie komunikatów dotyczących nadawania uchodźcom z Ukrainy numerów PESEL.
- Mamy bardzo dobre przykłady działań samych internautów w obalaniu fake newsów. Ostatnio takim zjawiskiem była próba przełamania naszej jedności w kontekście numeru PESEL dla obywateli Ukrainy. W sieci pojawiły się konta generujące fake newsy, że te numery zapewnią uchodźcom te same prawa wyborcze co obywatelom Polski i oto zaraz Ukraińcy wybiorą w Polsce swój rząd - mówi Król.
- Internauci szybko wyśmiali te fake newsy, zaczęli tworzyć memy, dementować. Chcę podziękować im za tę postawę - podsumowuje.
Innymi częstymi w ostatnich dniach fake newsami były historie o osobach, które nie otrzymały opieki medycznej w rodzimych placówkach.
- W sieci zaczęły pojawiać się wymyślone historie koleżanki lub kolegi będących szpitalu x albo y, w której odmówiono opieki, bo przyjmowani są tylko uchodźcy z Ukrainy. Widzimy ten powtarzający się schemat. Zamiast szpitala pojawia się urząd, zamiast urzędu szkoła itd. - wymienia Robert Król.
Co zatem możemy zrobić, gdy otrzymujemy takie komunikaty? - Zadawać pytanie: kto, gdzie? Który szpital? Która szkoła? Dociekać, aż dojdziemy do informacji, którą da się zweryfikować - odpowiada ekspert NASK.
- Drugą rzeczą jest zgłaszanie takich informacji czy komentarzy. Weryfikować tam, gdzie mamy szansę to robić. A tam, gdzie nie możemy, poczekać, aż ktoś, kto ma do tego narzędzia to zrobi. Zgłaszać portalom weryfikującym informacje jak #WłączWeryfikacje NASK czy FakeHunter Polskiej Agencji Prasowej - dodaje.
- Czasem nie zrobienie niczego i nie podawanie dalej informacji jest najlepszym, co można zrobić. Poczekajmy, aż ktoś, kto ma możliwość weryfikacji, zrobi to za nas - mówi Król.
Według eksperta odpowiedzialność spada w tym wypadku też na media, dziennikarzy, polityków czy liderów opinii. - Jako NASK liczymy mocno na nich. Na ludzi, którzy mają narzędzia do weryfikacji, mają telefony do odpowiednich osób, mogą zadzwonić, sprawdzić zanim podadzą informacje dalej - mówi.
Zgłaszanie komentarzy w mediach społecznościowych, o których wspomina Król, często wydaje się mało skuteczne. Po wysłaniu zgłoszenia użytkownik, otrzymując komunikat o zajęciu się sprawą, niekoniecznie ma poczucie sprawczości. Właściciele największych serwisów społecznościowych krytykowani są za brak dostatecznych regulacji w kwestii identyfikowania dezinformacji.
- Portale społecznościowe mają swoje wewnętrzne mechanizmy weryfikowania, regulaminy. Mówią, że robią co w ich mocy, ale oczekiwalibyśmy od nich więcej. Minister Janusz Cieszyński razem z Ministrem Transformacji Cyfrowej Ukrainy wystosowali pismo do firmy Meta, w którym napisali, że oczekują większego zaangażowania portali społecznościowych w weryfikację i blokowanie fake newsów - mówi Król.
Janusz Cieszyński, pełnomocnik rządu do spraw cyberbezpieczeństwa, zaapelował w pod koniec lutego do Facebooka, Twittera i Youtube'a o zablokowanie kanałów, które sieją dezinformację w związku z atakiem Rosji na Ukrainę.
- Zależy mi na tym, żeby to powtarzać, żeby mówić o tym, że chcemy więcej możliwości dostępu do danych portali społecznościowych, ale też możemy pomóc im w weryfikacji zgłoszeń. Liczymy na ich otwartość - dodaje Robert Król.
Innym mocnym przykładem siania dezinformacji w kontekście uchodźców z Ukrainy jest sytuacja z Przemyśla z pierwszych dni wojny w Ukrainie. W sieci pojawiły się wówczas informacje, że uchodźcy dokonują tam kradzieży, napaści i gwałtów.
- Sytuacja w Przemyślu to przypadek pobudzania niepokojów, w tym wypadku skierowanych przeciwko uchodźcom innego pochodzenia niż ukraińskie, który z fake news w sieci przełożył się na fizyczny niepokój. Przeobraził się w fizyczną pięść na nosie. Mieszkańcy zaatakowali osoby, które niczemu nie zawiniły - mówi Robert Król.
- Coś, co zaczęło się w internecie, przeniosło się do świata rzeczywistego - zauważa ekspert. - Federacja Rosyjska próbuje od lat wytworzyć poczucie, że jesteśmy samotni w tej walce, że nikt nam nie pomoże. To jedna z mocniejszych narracji rosyjskich fake newsów. Inna dotyczy losu ekonomicznego Polaków w kontekście wojny w Ukrainie - próba przekonania Polaków, że ta wojna nam się nie opłaca, powoduje wzrost cen benzyny, za chwilę zabraknie nam gazu, zabraknie pieniędzy w bankach - dodaje.
Ekspert NASK zauważa, że to dobry moment na rozmowę o uwrażliwieniu także młodych ludzi na to, jak ważne jest świadome odczytywanie komunikatów płynących z sieci. - Powinniśmy położyć większy nacisk na edukację medialną, naukę krytycznego myślenia, tego musi być więcej w szkole, ale też w debacie publicznej - mówi Król.
- Obawiam się, że dojdziemy do momentu, w którym wszystko będziemy nazywać dezinformacją, że przesadzimy w tej debacie publicznej. Przykładem jest ostatnia sytuacja w PKP, gdy zepsuł się system sterowania i od razu pojawiła się narracja, że to rosyjski cyberatak. Nie wszystko jest aktywnością związaną z Federacją Rosyjską - dodaje.
- Rosyjska dezinformacja jest trochę jak rosyjskie wojsko za naszą wschodnią granicą. Silne, przygotowane na wiele scenariuszy, ale nie zawsze skuteczne i różnie wypełniające swoje cele. Należy mieć świadomość jej siły, ale z drugiej strony nie przeceniać - podsumowuje ekspert NASK.