Przewodów to niewielka wieś w powiecie hrubieszowskim, tuż przy granicy z Ukrainą. Prowadzi do niej wąska, asfaltowa droga. Znajduje się tutaj kościół, cmentarz, kilka bloków, szkoła, niewielki sklep. Wszystko otaczają pola, które rozciągają się aż po horyzont. We wsi mieszka nieco ponad 500 osób. To jednak dane oficjalne. W rzeczywistości część mieszkańców wyjechała stąd za pracą. Bezrobocie wynosi tutaj ponad 13 proc. i jest większe niż średnia krajowa. Z Przewodowa bliżej jest do Lwowa niż do Lublina, który jest stolicą województwa. Do wtorkowego popołudnia o istnieniu miejscowości wiedzieli nieliczni. Z samego rana Bogdan W. i Bogdan C. jak co dnia wyszli do pracy. Zatrudnieni byli w firmie Agrocom w Setnikach. To wieś obok Przewodowa. Znali się dobrze, razem pracowali tam od 20 lat. Jeden na magazynie, drugi był traktorzystą. - Wykonywali swoją pracę i byli bardzo cenieni. Tego dnia jeden przyjechał ciągnikiem do ważenia, a drugi z nich miał zważyć ziarno i przyjąć wszystko w magazynie - mówi Federico Viola, wiceprezes zarządu spółki. W momencie, kiedy trwało ważenie, rakieta lub rakiety uderzyły w Przewodów. Była 15.40. - Pamiętam, że w tamtym momencie czytałem książkę. Usłyszałem potężny huk. Nie potrafię go porównać to żadnego znanego mi dźwięku. Sprawdziłem, co się dzieje, ale nie zauważyłem nic szczególnego - opowiada ks. Bogdan Ważny, proboszcz parafii św. brata Alberta w Przewodowie. We wsi mieszka od 15 lat. Przewodów. Szok, płacz i amok W tym samym czasie, kiedy duchowny czytał książkę, jedna z kobiet wracała z koleżanką z pracy. Obie zatrudnione są w szkole i mieszkają na tzw. starym osiedlu. - Ludzie usłyszeli huk, wyszli z bloków, to tam dowiedzieliśmy się, że coś się stało na suszarni. Jedna sąsiadka mówiła, że wystrzeliła butla z gazem, ktoś inny, że to huk pękniętej opony. Później jakoś doszło, że to coś poważniejszego. Po jakimś czasie pojawiły się służby - wspomina kobieta. - Później sąsiadka powiedziała mi, że to mąż Józi, z którą wracałam z pracy, zginął. Rozpłakałam się - dodaje. - Była w amoku, nie chciała rozmawiać, patrzyła w dal i płakała. Dla niej to był szok - relacjonuje sąsiadka, o jednej z pierwszych reakcji żony Bogdana W. Wybuch w Przewodowie: Od początku mówiło się o jakiś świstach Wieść o wybuchu w Przewodowie szybko rozniosła się pocztą pantoflową. Informacje dotarły także do wójta Dołhobyczów. - Nie będę ukrywał, że od początku mówiło się o jakichś świstach, gwizdach rakiet, ale wszystko wskazywało na to, że to zwykły wybuch, np. gazu. Kiedy dowiedziałem się od pracownicy, że w tym budynku nigdy nie było żadnego gazu, uznałem, że trzeba pojechać na miejsce - opowiada nam wójt Dołhobyczowa Grzegorz Drewnik. - Zacząłem wykonywać telefony, m.in. do starosty powiatu hrubieszowskiego i powiatowego szefa zarządzania kryzysowego. W pewnym momencie telefony zaczęły się urywać. Myślę, że po kilkunastu minutach wszyscy już wiedzieli, co się stało - dodaje wójt. Jak podkreśla, gdy przybył na miejsce zdarzenia, "już było niebiesko od migających świateł". - Na miejscu było OSP, PSP, dużo policji. Później zaczęły się zjeżdżać kolejne służby, a z czasem byliśmy wypychani dalej - relacjonuje wójt. Przewodów. Kim były ofiary? Jedną z ofiar jest Bogdan W. To mieszkaniec Przewodowa. Mieszkał z żoną i teściową, którą małżeństwo razem się opiekowało. - Poznaliśmy się jeszcze przed wojskiem, ale rzeczywiście, służyliśmy razem. W Trzebiatowie, na Pomorzu, o tutaj (sekretarz wskazuje palcem na mapie). Bogdan to jest... to był, człowiek o gołębim sercu. Każdego wspierał, każdemu pomagał, niesamowita osobowość. Miał bardzo dużo przyjaciół i znajomych. Do dzisiaj... do przedwczoraj, utrzymywał nawet kontakty z chłopakami z wojska. A to przeszło 40 lat - opowiada Stanisław Staszczuk, znajomy Bogdana W., a obecnie sekretarz w urzędzie gminy. - Gdy tylko wybuchła wojna, niesłychanie pomagał w punkcie recepcyjnym. Był tu dzień i noc, rozładowywał towar, pomagał. Później woził Ukraińców własnym samochodem do różnych miejsc. Pomagał im w zdobyciu dokumentów, nawet w uzyskaniu numerów PESEL. Niesamowicie się zaangażował. Jego pomoc była nieoceniona. Nie patrzył na to, że był zmęczony, że nie miał siły, tylko się angażował. Taki to był człowiek - wspomina. - Nie rozmawiałem z żoną Bogdana, nie wiem jak. Dla niej to niesamowita trauma. Dla mnie zresztą też. Jak się dowiedziałem, że Bogdan nie żyje, to nie dowierzałem - dodaje. Zmarłego Bogdana W. wspomina także wójt gminy. - Pan Bogdan był bardzo otwarty, wręcz gadatliwy. Zawsze przyjemnie się rozmawiało. Człowiek, który się angażował, był bardzo pozytywny. Drugiego pana znałem mniej, ale również słyszałem, że jest sympatyczny. Jego żona swego czasu była sołtyską w Setnikach - mówi. Drugi mężczyzna, o którym wspomina wójt, to Bogdan C. Mieszkał w oddalonej o kilka kilometrów miejscowości Setniki. W suszarni, do której doszło do zdarzenia, pracował krócej - mówią nam mieszkańcy. - Wszyscy się znamy, to nie jest duża miejscowość. Nigdy nie było u nas takiej tragedii. To byli dobrzy ludzie - mówi jedna z mieszkanek. - To byli bardzo cenieni i sympatyczni ludzie. To jest mała miejscowość, wszyscy się znają i wszyscy to przeżywają - mówi Frederico Viola, wiceprezes spółki, w której pracowali mężczyźni. - Powiem panom, że tak odpychaliśmy tę wojnę od siebie. Nam się wydawało, że ona dzieje się tam gdzieś daleko na wschodzie, a ona jest tak blisko - mówi ks. Ważny. Pogrzeb, jakiego tu nie było Gdy dzień po tragedii w Przewodowie prezydent Andrzej Duda otwierał Radę Bezpieczeństwa Narodowego, mówił, że blisko granicy z Ukrainą "zginęli dwaj obywatele Polski, dwaj cywile". Sęk w tym, że dla mieszkańców tej małej miejscowości żaden z nich nie był "obywatelem" lub "cywilem", ale sąsiadem, bratem, przyjacielem, mężem, ojcem. Kiedy oczy całego świata skupiły się na wydarzeniach w Przewodowie, a o wsi mówili najważniejsi przywódcy, zakulisowo toczyła się i toczy wielka polityka. Sprawy międzynarodowe i geopolityka to jednak ostatnie, o czym 15 listopada myśleli mieszkańcy Przewodowa. Z trudem powstrzymywali łzy i raz po raz mieli kłopot z przełknięciem śliny. Dla nich to strata bliskich, z którymi chwilę wcześniej się witali, rozmawiali, żartowali, a także dzielili troskami. Dziś Przewodów jest w żałobie. I to nie tylko metaforycznej, bo wójt Dołhobyczowa ogłosił czterodniową żałobę - po raz pierwszy w historii gminy. Dwa dni po tragedii wiemy też, że pogrzeb Bogdana W. i Bogdana C. będzie miał charakter państwowy. - Obu panów, którzy zginęli, znałem bardzo dobrze. To byli moi parafianie. Pan Bogdan W. jeszcze kilka tygodni temu pomagał przy remoncie kościoła. Jeżeli poprosiło się ich o drobną pomoc, to nigdy nie odmawiali. Mówię tutaj o takich drobnych pracach: pomalowanie czegoś, przybicie desek. I obaj panowie tacy byli, bardzo pomocni - mówi duchowny z Przewodowa. I dodaje, że do tej pory we wsi nie było większych tragedii. - Kiedyś był taki nieszczęśliwy wypadek, że ktoś wpadł pod kombajn. Od ludzi słyszałem, że w latach 80. ubiegłego wieku, przy budowie kościoła pracował jeden żołnierz. Zrobiło mu się gorąco, więc poszedł popływać do sąsiedniego jeziora. Potem wszyscy zaczynają się rozchodzić i nagle ktoś pyta, gdzie jest ten żołnierz. I okazało się, że się utopił. Tylko ubrania po nim zostały. Jak mówi nam ks. Ważny, przed nim bardzo trudny moment - pogrzeb, który będzie wielkim wydarzeniem dla parafii. - Myślę, co powiedzieć podczas pogrzebu i wiem, że to będzie dla mnie bardzo trudne - rozkłada ręce. - Obu znałem od lat. Nie wiem jeszcze, co dokładnie powiem podczas kazania. Nie chcę nawiązywać do tragedii - zastanawia się proboszcz. - Na pewno będę mówić o życiu wiecznym i zmartwychwstaniu, bo przecież to jest celem osób wierzących. A obaj panowie wierzyli - konkluduje. Chcesz rozmawiać z autorami? Napisz: dawid.serafin@firma.interia.pl; lukasz.szpyrka@firma.interia.pl