Co trzecia zabawka niebezpieczna dla dzieci
Zanim pluszowe maskotki, plastikowe laleczki czy kolorowe samochodziki trafią do dzieci, "bawią się" nimi naukowcy. W laboratoriach zabawki są zgniatane, rozrywane, uderzane ciężarkami, a nawet mielone. Wszystko po to, by sprawdzić, czy są bezpieczne. Co trzecia nie zdaje egzaminu.
Specjaliści namawiają, by wybierając zabawki na świąteczne prezenty zwracać uwagę nie tylko na ich cenę, ale przede wszystkim jakość i bezpieczeństwo użytkowania.
Do badającego zabawki Laboratorium Inżynierii Materiałowej i Środowiska w gliwickim Komagu rocznie trafiają dziesiątki przeznaczonych dla dzieci produktów. O tym, że w kojarzonym głównie z ciężkimi górniczymi kombajnami instytucie bada się też zabawki, wie niewiele osób. Tymczasem działające tam laboratorium należy do najnowocześniejszych w Polsce.
Testy, jakim poddawane są zabawki, pomyślane są tak, by były jak najbardziej zbliżone do naturalnych warunków. Specjalistyczne maszyny uderzają czy zgniatają lalki z taką siłą, z jaką może zrobić to dziecko, a jeździk uderza w laboratoryjny krawężnik tak, jakby kierował nim prawdziwy czterolatek. Pracownicy laboratorium odrywają też np. guziki ubrankom lalek czy oczka misiom.
- Każda zabawka, także np. pluszowy miś, badana jest na wiele sposobów, aby sprawdzić jej wytrzymałość i zgodność zastosowanych w niej materiałów z obowiązującymi normami oraz ocenić potencjalne zagrożenia, mogące kryć się tam, gdzie użytkownik w ogóle się ich nie spodziewa - wyjaśnia kierująca laboratorium dr inż. Beata Grynkiewicz-Bylina.
Badanie misia, podobnie jak innych zabawek, zaczyna się od oceny oznakowania i ostrzeżeń umieszczonych na zabawce. Potem przychodzi czas na sprawdzenie wytrzymałości szwów i tego, z czego miś jest zrobiony. Chodzi o sprawdzenie, czy w przypadku rozerwania przytulanki nie pojawią się elementy, którymi dziecko może się skaleczyć, udławić czy zatruć. Trzeba też ocenić, czy np. oczka albo guziki misia nie mają zbyt ostrych krawędzi.
Pracownicy laboratorium przyznają, że średnio co trzecia zabawka nie przechodzi pomyślnie wszystkich testów. Plastikowe zawieszki na wózki czy łóżeczka szybko pękają pod wpływem zgniatania i wylatują z nich np. drobne kulki; w samochodzikach odpadają kółka, pozostawiając ostre metalowe pręty; niektóre zabawki pod wpływem uderzenia rozpadają się na elementy, które dziecko może zarówno połknąć, jak i poważnie się skaleczyć.
Ale niebezpieczeństwa tkwią nie tylko w braku wytrzymałości czy złej jakości materiałów zabawek. Zagrożeniem dla dzieci może być też to, czego nie widać, np. stosowane w zabawkach materiały czy związki chemiczne. To także badane jest w gliwickim laboratorium. Żeby szczegółowo zbadać skład chemiczny, plastikowe zabawki są nawet mielone w specjalnej maszynie.
- Gdy zabawka nie spełnia wymogów fizyko-mechanicznych, rodzice są w stanie na czas zareagować. Najgorsze jest to czego nie widać. Rodzice nie są w stanie samodzielnie wykryć, że zabawka którą dziecko bierze do ust, zawiera szkodliwe składniki, w tym m.in. metale ciężkie i ftalany. Skutki mogą się objawiać, po czasie, w formie uczuleń i różnego rodzaju schorzeń - ostrzega wicedyrektor Komagu, dr inż. Antoni Kozieł.
Ftalany stosowane są m.in. w zabawkach elastycznych, takich jak gumowe figurki, części lalek, niektóre klocki czy gryzaki. Nagminnie zdarzają się przekroczenia ilości tych związków. Specjaliści z gliwickiego laboratorium odkryli je m.in. w gumowej kaczuszce do kąpieli i w gryzaku w kształcie księżyca. Z kolei w ubrankach misiów czy lalek często zbyt dużo jest tzw. barwników azowych, co może powodować u dzieci uczulenia.
- Badamy też zabawki pod kątem migracji pierwiastków. Chodzi szczególnie o metale ciężkie, np. rtęć, ołów, kadm. W warunkach laboratoryjnych sprawdzamy m.in. jak może na połknięty element zabawki podziałać sok żołądkowy dziecka. Zdarzyło nam się wykryć przekroczoną wartość ołowiu np. w farbkach czy opakowaniu kredek świecowych - mówi dr Grynkiewicz-Bylina.
W ocenie gliwickich specjalistów, wśród dużych polskich producentów świadomość konieczności badania i atestowania zabawek jest wysoka. Wiele firm zabiega o to, by ich produkty miały aktualne certyfikaty. Gorzej bywa z mniejszymi producentami. Najgorzej - z dystrybutorami importowanych, głównie z Chin, zabawek, którzy uważają za wystarczające zapewnienia producentów, że zabawki są bezpieczne.
Ważną częścią procesu badania zabawek jest sprawdzenie ich należytego oznakowania. Oprócz potwierdzającego zgodność z normami znaku CE, wymagana jest także m.in. czytelna instrukcja w języku polskim oraz oznaczenie grupy wiekowej, do jakiej adresowana jest zabawka. W przypadku, gdy np. mogą używać jej dzieci powyżej trzech lat, trzeba napisać skąd takie ograniczenie. Brak takich opisów to jedno z najczęstszych uchybień producentów.
Jednym z celów gliwickiego laboratorium jest budowanie świadomości zagrożeń, związanych z niebezpiecznymi zabawkami, zarówno wśród producentów i dystrybutorów, jak i wśród dzieci, które co jakiś czas zwiedzają pracownię badania zabawek. - Dzieci bardzo dobrze rozumieją, co to jest bezpieczeństwo i bezbłędnie potrafią wskazać bezpieczne i niebezpieczne zabawki - ocenia dr Grynkiewicz-Bylina.
Jak mówi, osoby odwiedzające laboratorium często zazdroszczą jego pracownikom miejsca pracy. - Mówią: macie znakomite zajęcie, cały czas się bawicie! Prawda jest nieco inna, ale faktem jest, że chyba trudno nie lubić pracy, która służy dzieciom - podsumowuje szefowa laboratorium.
INTERIA.PL/PAP