W Polsce istnieje ponad 450 uczelni (w tym 132 państwowych), które kształcą niemal dwa miliony studentów. Z prognoz Głównego Urzędu Statystycznego wynika jednak, że wkrótce sytuacja ta się zmieni. Dlaczego? Bo potencjalnych studentów urodzonych w latach 90. jest o niemal milion mniej. Dla młodych ludzi, pragnących studiować, urodzonych w latach 80. (roczniki wyżu) otwarto w ostatnich latach wiele prywatnych szkół wyższych i znacznie zwiększono limity przyjęć na uczelniach państwowych. Jednak wraz z umasowieniem kształcenia wyższego, diametralnie pogorszyła się jego jakość. Uczelnie chcą zarabiać Wzrost liczby miejsc na studiach nie wiązał się niestety ze zwiększeniem zaplecza dydaktycznego i liczby wykładowców, a duże ośrodki akademickie wciąż funkcjonują na niezmienionych, nierynkowych zasadach. Zamiast nowoczesnych centrów badawczo-edukacyjnych przypominają udzielne księstwa profesorów. Wykładowcy pracują dla kilku uczelni, opuszczają więc zajęcia, nie czytają prac, nie prowadzą badań, mało publikują. Nic więc dziwnego, że w Europejskim Rankingu Uniwersytetów najwyżej notowana polska uczelnia - Uniwersytet Jagielloński - zajmuje dopiero 362. miejsce. Dla porównania: Hiszpania posiada 10 uniwersytetów lokowanych w pierwszej setce. Polskę wyprzedzają też Czechy, Słowenia czy Węgry. Mimo to państwowe uczelnie zapewne przetrwają nadchodzący niż demograficzny. Będzie on największym sprawdzianem dla szkół prywatnych. Już teraz część z nich kusi potencjalnych studentów zniżkami lub dodatkowymi bonusami. Nie można oczywiście traktować wszystkich prywatnych uczelni tak samo. W ciągu najbliższych lat upadnie prawdopodobnie większość słabych szkół wyższych w małych miejscowościach, które rozdawały mniej wartościowe dyplomy. Większe, które zainwestowały w kampusy i kadrę, będą dalej działać - jeśli tylko uda im się spłacić kredyty zaciągnięte na rozbudowę. Studenci chcą się uczyć W jakiej sytuacji znajdą się studenci? Obecnie studiuje niemal połowa absolwentów szkół średnich, większość na uczelniach płatnych. Ci, którzy zdają trudne egzaminy na dobre uczelnie, bywają rozczarowani niską jakością kształcenia i rzadkim kontaktem z profesorami. Z kolei ci, którzy ulegli iluzji łatwego zdobycia dyplomu, często trafiają na "udawane" studia, nie przynoszące im większych profitów w przyszłości. Zamknięcie małych uczelni spowoduje, że część studentów znajdzie dla siebie miejsce w większych ośrodkach akademickich. Duża grupa będzie jednak musiała porzucić myśl o wyższym wykształceniu i skorzystać z oferty szkół pomaturalnych. Nie musi to jednak oznaczać kryzysu. Polska prawdopodobnie nie potrzebuje aż tak wielu magistrów, a dostęp do wyższego wykształcenia w żadnym kraju zachodnim nie jest tak łatwy, jak u nas. Zapowiadany kryzys szkolnictwa wyższego może paradoksalnie tę sytuacje uzdrowić. Jakie zmiany przyniesie niż? Co się stanie, jeśli w ciągu zaledwie kilku lat ubędzie niemal połowa studentów? Wbrew pozorom może to przyczynić się do poprawy jakości kształcenia. Ratunkiem dla części mniejszych szkół prywatnych będzie konsolidacja, czyli łączenie się mniejszych szkół. Państwowe uczelnie zostaną zmuszone do urealnienia liczby osób przyjmowanych na studia i tym samym przestaną produkować wysoko wykształconych bezrobotnych. Ograniczenie miejsc potencjalnego zarobku spowoduje zapewne powrót części wykładowców do placówek publicznych, co podniesie jakoś kształcenia. W koniecznych zmianach mogła by pomóc gruntowna reforma szkolnictwa wyższego, przygotowywana obecnie przez resort nauki i szkolnictwa wyższego. Spotyka się ona jednak z dużym sprzeciwem ze strony środowiska akademickiego, obawiającego się utraty części autonomii i wpływów. Bez względu na dalsze posunięcia placówek edukacyjnych, studentów czy ministerstwa, w ciągu najbliższych kilku lat czeka nas gruntowna zmiana sytuacji na uczelniach. To, czy przyniesie ona poprawę jakości kształcenia, zależy w dużej mierze od samych uczelni, ale również od zdecydowanych posunięć rządu. Karolina Kapralska