Jeszcze wczoraj energetyka usuwała awarie, ale według Leona Kościsza, dyrektora Powiatowego Centrum Bezpieczeństwa i Ratownictwa Starostwa Powiatowego w Nowym Sączu do niedzieli 99 procent gospodarstw odzyskało prąd. Najdłużej bez prądu pozostawały miejscowości w gminie Muszyna: Milik, Andrzejówka, Wojkowa i Leluchów. Tam prądu nie było od środy do niedzieli. Rodzina Marty i Stanisława Adamczyków z czworgiem dzieci w wieku od 6 do 16 lat spędziła cztery dni bez prądu i telefonu. Działała tylko komórka. - Najpierw opróżniliśmy lodówkę z jedzenia, które mogło się łatwo zepsuć. Zamrażarkę, w której przechowujemy żywność, postawiliśmy w chłodnym miejscu i zabroniłam otwierać. Na wsi robi się zapasy na zimę, urządza świniobicie, mięso magazynuje w zamrażarkach. Kilka dni bez prądu oznacza poważny problem. Ludzie wozili to mięso do rodzin w miejscowościach, w których mieli prąd - mówi Marta Adamczyk, sołtys wsi Milik, z wykształcenia hotelarz, z zawodu muzyk. Łatwo psujące się mrożone zapasy - jak owoce i jagody - w wielu domach przerabiano na dżemy i powidła, żeby ich nie zmarnować. - Najgorszy był pierwszy wieczór, kiedy wyłączono prąd, a sklep w Miliku był już zamknięty, ludzie nie zdążyli zaopatrzyć się w świece i latarki - dodaje Marta Adamczyk. Mieszkańcy tej 700-osobowej wioski radzili sobie jak umieli. Niektórzy zaopatrzyli się w agregaty prądotwórcze. Ponieważ nie działało elektryczne ogrzewanie na dwa dni zamknięto szkołę, do której uczęszcza ponad pięćdziesięcioro dzieci w klasach od 1 do 3. W wiosce jeszcze wczoraj nie działały telefony stacjonarne. Bernarda Motyka z Żegiestowa, właścicielka sklepu "Betka", żeby uratować przed rozmrożeniem lody i mrożonki chciała kupić agregat prądotwórczy. - Gdybym go miała, byłyby mniejsze straty, ale niestety nie udało mi się go znaleźć w Nowym Sączu - mówi. Szacuje, że na rozmrożonym towarze mogła stracić około 2 tys. zł. Tyle mniej więcej kosztuje agregat. - Najbardziej poszukiwanym towarem przez tych kilka dni były świece i latarki. Zapas, który miałam, sprzedałam pierwszego dnia. Następnego dowiozłam towar. Miałam wrażenie, że wszyscy w tej sytuacji byli zagubieni. Okazuje się, że nie trzeba wielkiego kataklizmu, wystarczy ludziom wyłączyć prąd - komentuje pani Bernarda. Leon Kościsz z Powiatowego Centrum Bezpieczeństwa i Ratownictwa Starostwa Powiatowego w Nowym Sączu odebrał setki telefonów od mieszkańców powiatu z pytaniem, kiedy usunięta zostanie awaria prądu i kto pokryje straty sklepikarzy. - Pytałem naszego prawnika, powiedział, że tę wielką awarię prądu, która w samym tylko powiecie nowosądeckim dotknęła 36 tys. gospodarstw domowych należy traktować jak kataklizm, bo powodem przerwania linii energetycznych były intensywne, nietypowe o tej porze roku opady śniegu. Aby uzyskać odszkodowanie, trzeba być od skutków kataklizmów ubezpieczonym, ta klęska dotyczyła połowy Polski - rozkłada ręce. Mieszkańcy regionu zastanawiają się, czy naprawa uszkodzeń musiała trwać aż pięć dni. Zdaniem starosty limanowskiego, gdzie awaria dotknęła 30 tys. odbiorców prądu, można ją było naprawić szybciej, gdyby zakład energetyczny Enion skorzystał z pomocy prywatnych firm. - Będę żądał wyjaśnień od Enionu, dlaczego przerwy w dostawach prądu były tak długie, oraz dlaczego zakład tak późno skorzystał z pomocy straży pożarnej - powiedział "Dziennikowi Polskiemu" Jan Puchała, starosta powiatu limanowskiego. - Niezrozumiałym też dla mnie jest, dlaczego Enion nie powiadomił sztabu o sytuacji kryzysowej. Gdyby nie nasze telefony do nich, to o sytuacji dowiadywalibyśmy się z mediów - dodaje starosta. Jednak Leon Kościsz ze starostwa powiatowego w Nowym Sączu broni pracowników energetyki: - Pracowali bez przerwy w dzień i w nocy. Nie wszędzie mogli dojechać. Awarie często zdarzały się w miejscach niedostępnych i zalesionych. Wnosili kable i narzędzia na własnych plecach. Pomagali im strażacy, wycinając złamane konary drzew, które uszkodziły sieć energetyczną. Myślę, że po prostu skala awarii była na tyle duża, że musiało to tyle trwać. Od czwartku, gdy mieliśmy 36 tysięcy gospodarstw bez prądu, do soboty zostało już tylko trzy tysiące domów pozbawionych energii. W niedzielę 99 procent rodzin już miała prąd - mówi. - Czy mamy pretensje do energetyki za te pięć dni i cztery noce bez prądu? Myślę, że trudno kogokolwiek winić za kaprysy przyrody. Problem raczej w tym, że sieć energetyczna, jest przestarzała i po prostu wymaga wymiany. Dla dzieci niełatwe było tych kilka dni bez internetu i telewizji, ale przynajmniej się wyspały - mówi Marta Adamczyk z Milika. MONIKA KOWALCZYK, TOP nowysacz@dziennik.krakow.pl