- Tragedii na razie nie ma, nie ma padnięć, ale może być dramat, jeśli taka sytuacja pogodowa się przedłuży - mówi Jan Janczy, dyrektor biura Regionalnego Związku Hodowców Owiec i Kóz z siedzibą w Nowym Targu. - Na pewno i bacowie, i obsługa, mają za swoje... Dodaje, że większość hodowców dojeżdża teraz małymi samochodami i zabiera swoje owce. - Są też, niestety, właściciele, którzy zostawiają baców z tym problemem, być może licząc, że śnieg przestanie padać i temperatura się podniesie - mówi dyrektor. Pasący blisko zagród lub na przydomowych pastwiskach zdążyli zejść ze stadami. Gorzej wygląda sytuacja na bacówkach oddalonych od wsi np. o 40-50 km. Ci bacowie boją się zejść, bo drogi są śliskie i panuje na nich duży ruch, a ziemia na polach jest rozmoczona, miękka i przykryta grubą warstwą śniegu. Tamtędy owcom byłoby za ciężko przejść. - Pomóc wiele nie można, bo nawet gdyby wynająć z ubojni ciężki transport, na 400 owiec, chcąc w dwóch rzutach ewakuować przez jeden dzień takie duże stado, to TIR i tak ugrzęźnie na Snozce, jeśli w ogóle dojedzie na miejsce - mówi Jan Janczy. - Znam przypadki, kiedy więcej było zaduszeń w transporcie niż udało się owiec dowieźć do zagród. Na szczęście hodowcy, którym zależy na zwierzętach i chcą ulżyć bacom, dowożą do bacówek terenowym transportem siano i tzw. bale z trawy, czyli kiszonkę. Dzięki temu owce nie są głodne. Ciężko jest nie tylko w Jaworkach, ale i w innych wyższych rejonach wypasowych, np. w Skrzypnem czy na Bańskiej. Wiadomo, że owce po śniegu nie zejdą. Na razie więc bacowie czekają. A nuż aura się poprawi i można będzie paść jeszcze do końca miesiąca... Tym bardziej, że trawa była jeszcze soczysta. Kończący się sezon na halach był zresztą dla owiec jednym z lepszych. Dość obfite deszcze zapewniły dostatek zielonej paszy, a ciepłe wrześniowe dni nie skłaniały do zakończenia wypasów. Starzy ludzie, na podstawie swoich obserwacji przyrody, wiedzieli jednak, że jeśli po lecie zostaje dużo paszy - a zapasy można było zrobić spore - to zima przyjdzie rychło. Stąd wziął się zwyczaj schodzenia z pastwisk i urządzania "osodów" czy "rozsodów" przed św. Michałem, czyli przed 29 września. Wtedy też ruszały jesienne redyki. "Osod" jest rytualnym podziałem zysków między pasących i właścicieli, czasem częstowania pachnącymi oscypkami i dawania w prezencie "redykołek". Tym razem kaprys aury zakłócił tradycyjny porządek. ASZ anna.szopinska@dziennik.krakow.pl