Bacowie z owcami nie mogą zejść z hal
Baca Wojciech Gromada z Jaworek zszedł z owcami do pustych budynków po zmarłym gospodarzu, gdzie było jeszcze siano. Stanisław Rekowski, pasący na Szlachtowej, pozostał na hali, licząc, że hodowcy będą odbierali swoje owce mniejszym transportem. Ci bacowie paśli przez sezon po ok. 1000 sztuk.
- Tragedii na razie nie ma, nie ma padnięć, ale może być dramat, jeśli taka sytuacja pogodowa się przedłuży - mówi Jan Janczy, dyrektor biura Regionalnego Związku Hodowców Owiec i Kóz z siedzibą w Nowym Targu. - Na pewno i bacowie, i obsługa, mają za swoje...
Dodaje, że większość hodowców dojeżdża teraz małymi samochodami i zabiera swoje owce.
- Są też, niestety, właściciele, którzy zostawiają baców z tym problemem, być może licząc, że śnieg przestanie padać i temperatura się podniesie - mówi dyrektor.
Pasący blisko zagród lub na przydomowych pastwiskach zdążyli zejść ze stadami. Gorzej wygląda sytuacja na bacówkach oddalonych od wsi np. o 40-50 km. Ci bacowie boją się zejść, bo drogi są śliskie i panuje na nich duży ruch, a ziemia na polach jest rozmoczona, miękka i przykryta grubą warstwą śniegu. Tamtędy owcom byłoby za ciężko przejść.
- Pomóc wiele nie można, bo nawet gdyby wynająć z ubojni ciężki transport, na 400 owiec, chcąc w dwóch rzutach ewakuować przez jeden dzień takie duże stado, to TIR i tak ugrzęźnie na Snozce, jeśli w ogóle dojedzie na miejsce - mówi Jan Janczy. - Znam przypadki, kiedy więcej było zaduszeń w transporcie niż udało się owiec dowieźć do zagród.
Na szczęście hodowcy, którym zależy na zwierzętach i chcą ulżyć bacom, dowożą do bacówek terenowym transportem siano i tzw. bale z trawy, czyli kiszonkę. Dzięki temu owce nie są głodne.
Ciężko jest nie tylko w Jaworkach, ale i w innych wyższych rejonach wypasowych, np. w Skrzypnem czy na Bańskiej. Wiadomo, że owce po śniegu nie zejdą. Na razie więc bacowie czekają. A nuż aura się poprawi i można będzie paść jeszcze do końca miesiąca... Tym bardziej, że trawa była jeszcze soczysta.
Kończący się sezon na halach był zresztą dla owiec jednym z lepszych. Dość obfite deszcze zapewniły dostatek zielonej paszy, a ciepłe wrześniowe dni nie skłaniały do zakończenia wypasów. Starzy ludzie, na podstawie swoich obserwacji przyrody, wiedzieli jednak, że jeśli po lecie zostaje dużo paszy - a zapasy można było zrobić spore - to zima przyjdzie rychło.
Stąd wziął się zwyczaj schodzenia z pastwisk i urządzania "osodów" czy "rozsodów" przed św. Michałem, czyli przed 29 września. Wtedy też ruszały jesienne redyki. "Osod" jest rytualnym podziałem zysków między pasących i właścicieli, czasem częstowania pachnącymi oscypkami i dawania w prezencie "redykołek". Tym razem kaprys aury zakłócił tradycyjny porządek.
ASZ
anna.szopinska@dziennik.krakow.pl