Dlaczego zginął Andrzej Krzepkowski i kto go zabił? To pytanie zadaje od wielu lat wiele osób. Na razie, niestety, brak odpowiedzi. Wszystko wskazuje na to, że prokuraturze z niewiadomych powodów nie zależało na ujawnieniu prawdy. Co gorsza, osoby, które się tym zajmowały, awansowały. Najpierw mówiono o kontekście obyczajowym. Potem politycznym. W istocie do dziś nie znamy motywu. Temida jest bezradna, a Jan Olszewski, prawnik, były premier, obecnie doradca prezydenta Lecha Kaczyńskiego ds. politycznych, uważa, że to kompromitacja prokuratury. O całej sprawie można by napisać książkę. Wiele wątków, stosy dokumentacji, różnorakie dowody i mnóstwo znaków zapytania. Żeby oddać choć w części to, co działo się i wciąż dzieje wokół śledztwa związanego z zabójstwem Andrzeja Krzepkowskiego, należało dokonać syntezy wielu zagadnień i skrótów. Niemniej bez względu na pewne cięcia sprawa jest zarówno osobliwa, jak i zagadkowa. I, niestety, obnaża totalną niemoc - świadomą lub nieświadomą - polskich organów ścigania. W poniedziałek 18 lutego 1996 roku Andrzej Krzepkowski nie pojawił się w pracy w "Solidarności" Zakładów Mechanicznych Ursus. - Zadzwoniłem do niego, ale nikt nie odbierał telefonu - mówi poseł Zygmunt Wrzodak, wówczas szef "S" w ZM Ursus, najbliższy współpracownik ofiary. - Około godziny 11. zaniepokoiłem się, bo Andrzeja w dalszym ciągu nie było. Poprosiłem sekretarkę, aby zatelefonowała do jego siostry, która mieszkała po sąsiedzku, w domu obok. I to ona odnalazła zwłoki. Andrzej Krzepkowski zginął od ciosów nożem w swoim mieszkaniu w Piastowie dwa dni wcześniej, z 16 na 17 lutego 1996 r. Pokój był posprzątany, zginęły jedynie kieliszki i żółty bieżnik, który leżał na stole. Prasa spekulowała. Jeden z tytułów napisał: "Zginął z rąk konkubenta". - Głośno mówiło się, że Krzepkowski był innej orientacji - stwierdza dziennikarka pracująca wtedy w ogólnopolskim dzienniku. - Policja sugerowała, że popił z kochankiem i impreza zakończyła się tragicznie. Potem jednak odrzucono ten wątek. Sprawa stawała się tajemnicza, mówiono o motywie politycznym. Zdaniem niektórych świadków, wszystko odbyło się w kręgach towarzyskich, marginesu społecznego. - Znaliśmy się od lat - opowiada poseł Wrzodak. - To był porządny, uczciwy człowiek. Rzadko pił alkohol, miał słabe zdrowie. Walczył o zakład, o ludzi. Nie wiem, skąd wziął się ten wątek obyczajowy. Według mnie, wszystko szyto grubymi nićmi. I to od początku. Już kilka dni po śmierci, kiedy ludzie nie wykluczali akcji protestacyjnej, nie kto inny, tylko osoby związane z Unią Wolności, a wśród nich żona Zbigniewa Bujaka, rozdawały w zakładzie "Super Express" z informacją dotyczącą obyczajowego wątku zabójstwa. Z ludzi wyszło powietrze i do akcji nie doszło. Przypadek? W tamtym czasie zakłady w Ursusie nie były w najlepszej sytuacji ekonomicznej. - Mówiono, że tylko inwestor zagraniczny może uzdrowić fabrykę - stwierdza poseł Wrzodak. - Nie chcieliśmy się na to zgodzić. Miałem trzy tysiące ludzi na gwizdek. W każdej chwili mogli rozpocząć demonstracje i strajki. Amerykanie z dużej centrali związkowej AFL-CIO zaproponowali mi pracę w USA. Chodziło o to, abym zniknął z Ursusa. Zaczęły się na nas ataki medialne.