"Wyborcza" się tłumaczy
"Gazeta Wyborcza" przyznała, że opisane przez nią związki policji z gangsterami są fikcją, ale twierdzi, że padła ofiarą prowokacji. - "GW" sprzedała informatorów - oburza się Andrzej Brachmański.
W poniedziałek w artykule "Gang w Komendzie Głównej" gazeta informowała, że Centralne Biuro Śledcze metodą tzw. zakupu kontrolowanego kupiło od gangu 24 klimatyzatory i broń. Że zatrzymało sprzedawców, w tym pracownika sztabu Komendy Głównej. Część kradzionych klimatyzatorów miała trafić do samej KGP.
Po publikacji szefowie polskiej policji gwałtownie zaprzeczyli i zarzucili dziennikowi kłamstwo. Od tego momentu redakcja robiła wszystko, by ustalić, czy ktoś ją oszukał. Dziś jest przekonana: to była prowokacja, którą miał wymyślić szef CBŚ w Olsztynie, Jan Markowski.
Markowski miał przez ponad półtora miesiąca systematycznie przekazywać komendantowi wojewódzkiemu policji w Łodzi Januszowi Tkaczykowi informacje dotyczące prowadzonej rzekomo przez siebie sprawy. Od początku kwietnia Markowski miał alarmować kolegę z Łodzi, że Komenda Główna chce sprawie "ukręcić łeb". Żalił się, że zabrała akta i nic nie robi, by doprowadzić śledztwo do końca. Miał też prosić Tkaczyka o pomoc.
Dziennik pisze, że Tkaczyk poinformował o aferze, którą miał mu relacjonować Markowski, wojewodę łódzkiego Stefana Krajewskiego. Prosił, by przekazał te informacje do MSWiA. Tkaczyk powiadomił też o sprawie zastępcę prokuratora generalnego Kazimierza Olejnika, co ten dziś potwierdził, oraz "GW", bo - jego zdaniem - opisanie sprawy w mediach miało gwarantować rzetelność śledztwa. Dziś Tkaczyk podał się do dymisji, a szef MSWiA Ryszard Kalisz odwołał go ze stanowiska.
Markowski zaprzeczył dziś informacjom "GW". - To nieprawda. Generalnie jest to nieprawda. To są wymysły i konfabulacje. Nie kontaktowałem się w tej sprawie z Tkaczykiem - skomentował szef olsztyńskiego CBŚ dzisiejszą publikację "GW". Jednak po południu Komendant Główny Policji Leszek Szreder zdymisjonował Markowskiego i dodał, że "będzie on miał wszczęte postępowanie dyscyplinarne".
Przypomnijmy, że tekst "GW" ukazał się w poniedziałek i spowodował w policji duże zamieszanie, efektem którego było odwołanie bezpośrednio odpowiedzialnego za policję wiceszefa resortu, Andrzeja Brachmańskiego. Dziś dziennik przyznaje, że cała historia "w znacznej części okazała się fikcją".
- "Gazeta Wyborcza" sprzedała swoich informatorów i czyniąc to zeszła poniżej wszelkiej krytyki - powiedział dziś Brachmański. - O czymś takim dotychczas nie słyszałem, stała się rzecz niewyobrażalna. W podobnych sytuacjach dziennikarze, redaktorzy odchodzą z pracy, ale nie ujawniają nazwisk swoich informatorów. "Gazeta Wyborcza" straciła wszelkie prawo do dyktowania standardów etycznych - ocenił były mister.
Według niego, dziennikarze "GW" nie mają podstaw do mówienia o tym, że padli ofiarą prowokacji. - Na złodzieju czapka gore i szuka wytłumaczenia - ocenił.- Nie dopełnili podstawowych zasad rzetelności, wystarczyło by wysłali faks z pytaniami do Komendy Głównej Policji czy MSWiA. Nie zrobili tego - dodał Brachmański.
INTERIA.PL/RMF/PAP