"Wprost" ma przeprosić kierowcę ks. Popiełuszki
Dziennikarz Wojciech Sumliński, wydawca "Wprost" i były naczelny gazety Marek Król mają przeprosić Waldemara Chrostowskiego - kierowcę zamordowanego przez SB księdza Jerzego Popiełuszki - za "kłamliwe informacje naruszające cześć" Chrostowskiego, któremu przypisano współpracę z SB, także w sprawie zabójstwa księdza.
Tak orzekł w poniedziałek Sąd Okręgowy w Warszawie, uwzględniając powództwo Chrostowskiego. Domagał się on jeszcze 50 tys. zł od pozwanych na muzeum ks. Popiełuszki, jednak według sądu wystarczające będą przeprosiny (i Sumliński, i Król, i wydawca tygodnika mają je opublikować w osobnych ramkach na połowę strony).
- Redaktor Sumliński i współpracujący z nim dziennikarze podjęli prace na szeroką skalę, ale to jeszcze nie znaczy, że była ona szczególnie staranna. Przyjęli oni tylko jedną z kilku możliwych wersji wydarzeń i ją lansowali - mówił sędzia Grzegorz Tyliński w ustnym uzasadnieniu wyroku.
Według sądu, pozwani wprawdzie działali "na rzecz pamięci o księdzu Jerzym i w celu ujawnienia okoliczności sprawy", ale popełnili błędy, bo nie mieli dostatecznych dowodów, gdy sugerowali, że Chrostowski mógł być agentem SB o pseudonimie "Desperat", wprowadzonym w otoczenie kapelana "Solidarności" i wykorzystanym w uprowadzeniu i zabójstwie duchownego.
W tekście "Zbrodnia państwowa" we "Wprost" w 2005 r. Sumliński pisał "kim naprawdę był Waldemar Chrostowski?". Ten kierowca ks. Popiełuszki został porwany wraz z duchownym 19 października 1984 r. przez trzech oficerów SB, ale wyskoczył z samochodu, którym porywacze go wieźli. Według Sumlińskiego, w lutym 1984 r. Chrostowski został zarejestrowany przez SB w Warszawie jako "zabezpieczenie operacyjne" do sprawy operacyjnego rozpracowania o kryptonimie "Popiel".
"Zarejestrowanie Chrostowskiego w ewidencji operacyjnej SUSW w Warszawie nie mogło się ograniczać jedynie do tzw. zabezpieczenia operacyjnego w tak kluczowej sprawie i wysoce prawdopodobne jest, że przybrało ono pełną rangę operacyjnego źródła SB (informator, agent, rezydent, konsultant, kontakt operacyjny)" - pisał "Wprost", powołując się na biegłego z IPN Leszka Pietrzaka, który - jak wtedy ujawniono - potwierdził to w rozmowie z reporterami "Wprost" i Polsatu.
Chrostowski zaprzeczył, by kiedykolwiek był świadomym współpracownikiem którejkolwiek ze specsłużb PRL. Publikacje na ten temat uznał za godzące w jego dobre imię i pozwał dziennikarza oraz redakcję tygodnika.
- W tym procesie nie oceniamy, czy Waldemar Chrostowski to przyjaciel księdza Jerzego, który bohatersko uwolnił się z rąk oprawców i wyskoczył z samochodu, czy to cyniczny agent SB w środowisku kapłana, wykorzystany w okrutnej zbrodni. Badano, czy redaktor Sumliński i redakcja naruszyli dobra osobiste powoda, a jeśli tak - to czy uczynili to bezprawnie - mówił sędzia Tyliński.
Sąd doszedł do wniosku, że chociaż w tekście nie pada nigdzie kategoryczne stwierdzenie, iż Chrostowski to agent SB, przyjęta forma poddawania tego w wątpliwość naruszała dobra osobiste powoda.
Sąd uznał też, że było to naruszenie bezprawne, bo dziennikarz nie dochował szczególnej staranności i rzetelności publikując artykuł - na co też zezwolił ówczesny redaktor naczelny Marek Król i wydawca tygodnika. Stąd nałożony także na nich obowiązek przeproszenia Chrostowskiego.
Nierzetelne było według sądu wyrwanie z kontekstu całej opinii dr. Pietrzaka tylko stwierdzenia, że Chrostowski był agentem SB "Desperat", mimo że w dalszej części ekspertyzy biegły wycofywał się z tego kategorycznego stwierdzenia.
Podobnie sąd skrytykował tezę pochodzącą z zeznań pewnego milicjanta, że Waldemar Chrostowski to ten sam człowiek, który kiedyś pracował na stacji benzynowej koło Torunia i popełnił tam jakieś wykroczenie, co badała milicja (z tego zaś wysnuwano wniosek, że był przydatny dla SB, bo znał tamten teren, co mogło pomóc w porwaniu księdza).
- Milicjant, który tak twierdził, a potem miał rozpoznać Chrostowskiego mówił, że nigdy nie zetknął się z nim osobiście, tylko widział akta sprawy. Mówił też, że rozpoznał Chrostowskiego z telewizji. Ta sprzeczność jest oczywista dla sądu, powinna też wywołać wątpliwości u dziennikarza śledczego - mówił sędzia Tyliński.
Co do samej opinii dr. Pietrzaka i innych akt pochodzących według Sumlińskiego ze śledztwa IPN to sąd zauważył, że Instytut nigdy nie potwierdził, iż doszło do wycieku akt z ich postępowania, zaś dr Pietrzak stał się obecnie publicystą lansującym tezy ze swych opinii, co każe krytycznie i z dystansem do nich podchodzić pod kątem obiektywizmu autora. - Ale to nie zarzut do pozwanych, bo trzy lata temu nie mogli oni wiedzieć, że dziś dr Pietrzak z biegłego stanie się publicystą - dodał sąd.
Wyrok nie jest prawomocny. Były kierowca księdza Popiełuszki mówił po orzeczeniu, że możliwa jest jego apelacja, ponieważ chciał, by Sumliński "odczuł finansowo", że pomawia go o współpracę z SB. "Jak tu mówić o satysfakcji, skoro takie rzeczy o mnie wypisują w gazetach" - dodawał.
Odwoła się także Sumliński, który powiedział, że nie rozumie wyroku, który nakazuje mu przeprosiny, a zarazem przyznaje, że działał on na rzecz pamięci księdza. Wyliczał, że dotarł do akt śledztwa, w którym przesłuchano stu świadków, rozmawiał z biegłym i prokuratorem. - I to też dla sądu za mało? - pytał.
Ks. Jerzego porwali i bestialsko zamordowali 19 października 1984 r. trzej funkcjonariusze zwalczającego Kościół IV departamentu MSW: Grzegorz Piotrowski, Waldemar Chmielewski i Leszek Pękala. W 1985 r. sąd w Toruniu skazał Piotrowskiego na 25 lat więzienia, Pękalę - na 15 lat, Chmielewskiego - na 14 lat, a ich zwierzchnika Adama Pietruszkę - na 25 lat. Nie odbyli kar w całości. Najdłużej - 15 lat w więzieniu był Piotrowski.
W 1994 r. Sąd Wojewódzki w Warszawie niejednomyślnie uniewinnił generałów SB Władysława Ciastonia i Zenona Płatka od zarzutu kierowania tą zbrodnią. W pionie śledczym warszawskiego IPN od 2006 r. działa zespół prokuratorów do śledztwa w sprawie działalności "związku przestępczego" w MSW z lat 70. i 80. Chodzi o różne przestępstwa IV departamentu, w tym także o niewyjaśnione wątki zabójstwa ks. Jerzego.
INTERIA.PL/PAP