Wniosek, by orzec, że Gilowska była agentem
Uznania przez sąd, że Zyta Gilowska była agentem SB, domaga się Rzecznik Interesu Publicznego. Obrońca Gilowskiej mówi, że nie ma na to żadnego dowodu.
W czwartek sąd zamknął trwający od 2 sierpnia przewód sądowy i wysłuchał końcowych wystąpień stron. Wyrok, z powodu "zawiłości sprawy", odroczono do 6 września.
- Wnoszę o stwierdzenie, że pani profesor Zyta Gilowska złożyła niezgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne - brzmiała konkluzja końcowej mowy zastępcy Rzecznika Jerzego Rodzika, który w czerwcu skierował do sądu wniosek o lustrację Gilowskiej (co spowodowało jej dymisję). - Nie mogłem nie skierować tego wniosku - dodał Rodzik, przypominając, że sąd to potwierdził.
"Spełnione przesłanki"
Rodzik oświadczył, że w sprawie Gilowskiej zostały spełnione określone przez Trybunał Konstytucyjny przesłanki tajnej i świadomej współpracy z SB. W 1998 r. TK uznał, że aby uznać czyjąś współpracę, muszą być spełnione łącznie następujące przesłanki: współpraca musiała polegać na kontaktach z organami bezpieczeństwa państwa i przekazywaniu im informacji; musiała być świadoma - osoba współpracująca musiała mieć świadomość, że nawiązała z nią kontakt służba wymieniona w ustawie lustracyjnej; musiała być tajna; musiała się wiązać z operacyjnym zdobywaniem informacji przez służby; nie mogła ograniczać się do deklaracji woli; musiała się materializować w świadomie podejmowanych, konkretnych działaniach.
Rodzik ujawnił, że podstawami wniosku wobec Gilowskiej były: ksero karty rejestracyjnej EO-4 o tym, że 26 marca 1986 r. oficer SB Witold Wieczorek zarejestrował ją jako TW Beata "na zasadach dobrowolności", ksero dziennika rejestracyjnego SB potwierdzające ten zapis, ksero dokumentu, że 29 stycznia 1990 r. zniszczono teczki pracy i teczkę personalną "Beaty", meldunki operacyjne Wieczorka oparte na słowach "Beaty" - jako "sprawdzonego źródła" - co do cudzoziemców odwiedzających KUL oraz o fundacji Schwarzkopfa, ksero protokołu kontroli MSW akt lubelskiej SB z 1989 r., która nie zakwestionowała akt "Beaty", zeznania Wieczorka i jego przełożonych przed RIP.
"Należało poddać sprawę weryfikacji"
Odnosząc się do twierdzeń Wieczorka, że zarejestrował on Gilowską fikcyjnie, Rodzik dodał, że w sytuacji, kiedy jego przełożeni wykluczyli możliwość takiej fikcyjnej rejestracji, a ona też temu zaprzeczyła, należało poddać sprawę weryfikacji sądowej. Rzecznik podkreślił, że funkcjonariusze SB zostali wyszkoleni tak, aby chronić swych tajnych współpracowników. Podkreślił, że część świadków z SB zmieniła zeznania złożone przed RIP oraz przed sądem.
Rodzik dodał, że jest to sprawa inna niż pozostałe, głównie z powodu "atmosfery wobec tej sprawy", m.in. twierdzeń, jakoby Rzecznik dokonał szantażu lustracyjnego, a jego postępowanie to "draństwo" (o draństwie mówił w czerwcu ówczesny premier Kazimierz Marcinkiewicz - red.). Rodzik oświadczył, że nikogo nie szantażował; wspomniał zaś o możliwej presji na niego samego (nie ujawnił, o kogo chodzi). Dodał, że Gilowska nie musiała być odwołana z funkcji wicepremiera przed wszczęciem procesu.
Zwrócił uwagę, że świadkowie mogli zapoznawać się z zeznaniami sądowymi Wieczorka, bo telewizje transmitowały rozprawę bez wiedzy i zgody sądu, co było precedensem.
"Nie ma żadnego dowodu"
- Nie ma żadnego materialnego dowodu, by Gilowska była tajnym i świadomym współpracownikiem SB - powiedział w swym wystąpieniu jej obrońca mec. Piotr Kruszyński. Wniósł o wydanie wyroku, że Gilowska nie była agentem. Adwokat oświadczył, że nie ma ani jej zobowiązania do współpracy, ani jej meldunków, ani żadnych podpisanych dokumentów. "Nie ma niczego; to wszystko jest wyssane z palca" - mówił o aktach sprawy.
Przypomniał, że Wieczorek zeznał w sądzie, iż wkładał w usta "Beaty" informacje z innych źródeł. - Pan Wieczorek w sposób podstępny wykorzystywał spotkania towarzyskie z panią Gilowską, słuchał, co opowiadała o swoim pobycie w Niemczech, i następnie podstępnie powielał te informacje w formie meldunków - powiedział mecenas, dodając, że było to "działanie obrzydliwe".
Obrońca zwrócił uwagę, że przełożeni Wieczorka zeznawali, iż Gilowska nie była agentem, a jeden z nich podkreślał, że Wieczorek był "za słaby, by ją pozyskać". Mecenas dodał, że fikcyjna rejestracja była możliwa. - Może Wieczorek się chciał wykazać. To, dlaczego zarejestrował Gilowską, nie jest najważniejsze; ważne, że zrobił to w sposób fikcyjny - dodał.
Oświadczył, że treść meldunków Wieczorka, opartych rzekomo na słowach Gilowskiej, jest "żenująca" i nie przystająca do inteligencji jego klientki. - Mam wrażenie, że one w ogóle nie mają związku z panią Gilowską - dodał mecenas.
Według niego, Gilowska nie wiedziała, że Wieczorek pracuje w kontrwywiadzie SB. - Tak, jak III Rzesza miała trwać tysiąc lat, tak i esbekom wydawało się, że ich esbecka i sowiecka Polska będzie trwała 1000 lat; na szczęście, nie - powiedział obrońca, przypominając słowa Wieczorka, który zeznał, że jeśli by wiedział, że PRL upadnie, to by nie zarejestrował Gilowskiej.
Obrońca przypomniał, że aby sąd mógł stwierdzić czyjąś współpracę z SB, musi być "aktywność danej osoby", polegająca na podpisywaniu dokumentów, dostarczaniu informacji, a "nawet samo zobowiązanie do współpracy to za mało".
"Nie prosiłam SB o nic"
- Moje oświadczenie lustracyjne jest prawdziwe - powtórzyła w czwartek Gilowska. - Nie znajduję odpowiedzi, dlaczego Wieczorek mnie zarejestrował - dodała. - Nie prosiłam SB o nic; niczego nie podpisałam - zapewniła. Powtórzyła, że nie była "Beatą", a po pobycie w Niemczech w latach 80. "nie miała nic ciekawego do opowiadania". Meldunki Wieczorka o cudzoziemcach odwiedzających KUL, rzekomo od niej pochodzące, określiła mianem "archiwum X". Podtrzymała swą opinię, że wydarzenia z czerwca tego roku, związane z wnioskiem Rzecznika wobec niej do sądu, "miały wszelkie cechy szantażu".
Komentując wniosek Rodzika, Gilowska powiedziała mediom, że nie wie, "dlaczego RIP ją atakuje". Podkreśliła, że cały czas ma wątpliwości co do postawy Rzecznika, który "raz przesyła materiały do sądu, potem wnosi o umorzenie sprawy, a teraz podtrzymuje zarzuty wobec niej". Dodała, że gdyby procesu nie wygrała, "byłby to jakiś mord sądowy".
Na początku czwartkowej rozprawy sąd uznał, że nie ma zapisków nt. Gilowskiej w kalendarzach z lat 80. Wieczorka, znalezionych u niego w 2000 r., gdy pracował w UOP. Były tam m.in. charakterystyki osób, którymi interesował się lubelski kontrwywiad. Sąd dostał te materiały od sądu w Lublinie, który w 2005 r. skazał Wieczorka na 8 tys. zł grzywny za wynoszenie tajnych dokumentów z lubelskiego UOP.
Gilowska wróci do rządu?
Gilowską zdymisjonował premier Marcinkiewicz po tym, jak 23 czerwca Rzecznik złożył do sądu wniosek o jej lustrację, podejrzewając ją o zatajenie związków ze służbami specjalnymi PRL. Ona sama stwierdziła, że jej oświadczenie lustracyjne o braku związków ze służbami PRL jest prawdziwe. Uznała, że padła ofiarą "szantażu lustracyjnego" i złożyła zawiadomienie do prokuratury. 29 czerwca sąd I instancji odmówił wszczęcia procesu, uzasadniając to tym, że Gilowska nie pełni już funkcji publicznej. Po jej zażaleniu, 12 lipca, sąd II instancji wszczął sprawę z urzędu.
Premier Jarosław Kaczyński chce, aby po oczyszczeniu przez sąd Gilowska wróciła do rządu na stanowisko wicepremiera ds. gospodarczych. - Chciałabym wcześniej wiedzieć, jak doszło do postawienia zarzutów przez Rzecznika; dlaczego w ogóle do tego doszło. Do czego to było potrzebne, jakie dobro może wynikać z tak wstrętnego doświadczenia. Od tego uzależniam swoją decyzję - powiedziała Gilowska, pytana o ewentualny powrót do rządu.
INTERIA.PL/PAP